Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Polska bardziej potrzebuje imigrantów niż ktokolwiek w Unii

Do 2050 roku zabraknie ok. 10,6 mln pracowników, by utrzymać obecny stosunek zatrudnionych i płacących składki do pobierających świadczenia emerytów. Albo składki pracujących horrendalnie wzrosną, albo emerytury i renty stopnieją jak lód w sierpniowe upały. Jest jeszcze trzecia możliwość. Możemy zaprosić imigrantów.

Z czego wynikają takie niebezpieczeństwa? Ludność Polski będzie się zmniejszać przez najbliższe kilkadziesiąt lat. ONZ przewiduje, że do 2050 roku będzie nas mniej o 14 proc.  Zamiast 38 milionów niespełna 33 miliony. Polska jest w Europie jednym z tych krajów, w których nastąpi największy ubytek ludności.

To jednak nie wszystko. Społeczeństwo będzie coraz starsze. GUS oszacował, że w 2050 roku liczba osób wieku 80 lat i więcej zwiększy się dwukrotnie i wyniesie około 3,5 mln. Na jedną osobę w wieku emerytalnym będzie przypadać 1,3 pracującego, gdy obecnie jest to około trzech zatrudnionych. A to oznacza eksplozję kosztów opieki nad ludźmi starszymi i rosnące obciążenia systemu emerytalnego.

Reklama

Jakie będą skutki demografii?

W Polsce nie oszacowano jeszcze wpływu, jaki zmniejszenie populacji kraju wraz ze starzeniem się społeczeństwa może mieć na wzrost gospodarczy, ale jest pewne, że będzie go hamować.

- Podaż pracy w Polsce będzie malała i będzie się starzała. To wiemy w sposób graniczący z pewnością - mówi Joanna Tyrowicz z Wydziału Nauk Ekonomicznych UW.  

W czasie najgorętszej dyskusji na temat przyjęcia uchodźców w 2015 roku w Niemczech główny ekonomista Deutsche Banku David Folkerts-Landau napisał w "Die Welt" artykuł, w którym podał konkretne szacunki dla tego kraju. Bez znaczącego napływu imigrantów do 2025 roku liczba pracujących w Niemczech zmniejszy się o 4,5 mln osób.

Wzrost gospodarczy obniży się z aktualnych 1,5 proc. do ok. 0,5 proc., a prawdopodobnie od 2030 roku zacznie się już stagnacja. Warto dodać, ze analiza DB bierze pod uwagę tylko zmniejszenie się populacji, ale już nie uwzględnia starzenia się społeczeństwa. Dodajmy, że według prognoz ONZ ludność Niemiec zmniejszy się do 2050 roku "zaledwie" o 8 proc., czyli niemal w dwa razy wolniejszym tempie niż ludność Polski.

"Jedynie masowa imigracja jest sposobem na utrzymanie Niemiec w gronie trzech lub czterech krajów, które rzeczywiście mają znaczenie na świecie. Początkowy koszt i ryzyko przyjęcia dużej imigracji powinny być postrzegane jako istotne inwestycje w naszą przyszłość" - napisał główny ekonomista DB.

Jednak ekonomiści zwracają uwagę, że w Polsce są wciąż rezerwy zasobów pracy. Ich wykorzystanie może powstrzymywać niekorzystne trendy.

- W przypadku Polski pesymistyczne prognozy dotyczące liczby ludności i starzenia się społeczeństwa nie przekreślają więc szans na dalszy rozwój gospodarki, zwłaszcza, że wiele zmian wydaje się możliwych do wprowadzenia relatywnie szybko. Przykładem jest potencjał do wzrostu niskiej na tle innych państw aktywności zawodowej, której wzrost stanowiłby przysłowiowe "kupowanie czasu" na przeprowadzenie trudniejszych zmian w innych obszarach. Podobny efekt może mieć przepływ pracowników z rolnictwa do innych, bardziej efektywnych sektorów gospodarki - mówi Interii Marta Petka-Zagajewska, ekonomistka PKO Banku Polskiego.

Mimo to z punktu widzenia gospodarki napływ imigrantów jest czynnikiem, który daje jej nowe siły i przyspiesza wzrost. W niedawnym raporcie na temat rynku pracy w Polsce NBP oszacował, że skompensowanie ubytku podaży pracy do 2050 roku wymagałoby trwałego osiedlenia w Polsce ok. 5,3 mln migrantów. To znaczy powinniśmy ich przyjmować już teraz ok. 160 tys. rocznie i to na stałe.

Niezbędna polityka imigracyjna

W raporcie "Kierunki 2017" firmy doradczej Deloitte i banku DNB Polska autorzy oszacowali, że jednym ze sposobów na uzupełnienie niedoboru kadr na rynku pracy może być umiejętnie prowadzona polityka imigracyjna. Tylko że w Polsce jej nie ma, a o dopływ imigrantów zaczynają konkurować wszystkie starzejące się społeczeństwa.

Przy założeniu, że liczba imigrantów będzie rosła średnio o 50 proc. rocznie, jak było to w latach 2013-2015 - według raportu Deloitte i DNB - do 2050 roku można byłoby liczyć na napływ ok. 4,5 mln pracowników ze Wschodu. Warunkiem jest oczywiście legalne zatrudnienie, co byłoby korzystne również dla finansów publicznych, które zostałyby zasilone podatkami i składkami na ubezpieczenie. Ale musiałaby też powstać polityka sprzyjająca asymilacji.

Dane o wielkim napływie imigrantów zza wschodniej granicy są znacząco przesadzone - twierdzą jednak ekonomiści badający polski rynek pracy. Ilu jest w Polsce pracowników z Ukrainy? Naprawdę tego nie wiemy.

- Na razie jest to zjawisko socjologiczne, a nie ekonomiczne. Absolutnie nie wiemy, ile tych osób jest. Zresztą bardzo wiele innych krajów nie ma dobrego sposobu "pomiaru" napływu  pracowników imigracyjnych. Wobec braku metodologii zdani jesteśmy na festiwal medialny, choć oczywiście konflikt na Ukrainie pewne zjawiska wyzwolił - mówi Joanna Tyrowicz.

Przedsiębiorcy mogą zatrudniać cudzoziemców na podstawie rejestrowanych oświadczeń o woli zatrudnienia. O ile w 2007 roku było to nieco ponad 20 tys. oświadczeń, w 2014 roku już 387 tys., w 2015 roku 800 tys., a w 2016 - 1,314 tys. To oczywiście nie znaczy, że tylu pracowników zza granicy pracuje w Polsce, a tym bardziej, że pracują tu na stałe. 

- Liczba oświadczeń nie jest równoznaczna z liczbą pracujących cudzoziemców. Procedura ograniczona jest do 6-9 miesięcy w skali roku. Oświadczenie nie zobowiązuje, ani do podjęcia pracy, ani do jej oferowania. Liczba pracujących może sięgać 60-70 proc. liczby oświadczeń, a to należy podzielić przez dwa, bo zezwolenia są wydawane zwykle na sześć miesięcy - mówi Paweł Kaczmarczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami UW.

To z kolei oznacza, że liczbę pracujących w Polsce cudzoziemców, i to w dodatku rotacyjnie, można szacować na 400-500 tys. W tym 95 proc. oświadczeń dotyczy pracowników pochodzących z Ukrainy. Liczymy oczywiście tylko tych, którzy pracują legalnie, bo liczba pracujących "na czarno" jest całkowicie nieznana.

- Olbrzymia cześć imigracji ma charakter czasowy. Czy zmieni się w imigrację osiedleńczą? Polska nie ma polityki integracyjnej - mówi Paweł Kaczmarczyk.

Czasowy - przynajmniej na razie - charakter imigracji do Polski ze Wschodu potwierdzają inne dane wynikające z badań. Ok. 40 proc. imigrantów pracuje w rolnictwie, potem jest sprzątanie mieszkań, handel i budownictwo. Tymczasem blisko 40 proc. wykonujących w Polsce najprostsze prace przybyszów z Ukrainy na wyższe wykształcenie. Takie niedopasowanie umiejętności pogłębia tylko traktowanie przez nich tych zajęć jako "tymczasowych". Co nie zmienia faktu, że często "tymczasowi" imigranci zostają na dłużej, rotacyjnie nawet na 7-8 lat.

Sytuacja już się zmienia na niekorzyść polskiego rynku pracy. Przyjeżdżających do Polski Ukraińców mogą nam wkrótce łatwo "podkupić" inne państwa Unii. Od czerwca weszły przepisy, które uchylają dla nich szerzej drzwi. Liberalizacja ta jest wprawdzie ograniczona, ale i tak stwarza możliwość pracy w niemal całej Unii (poza Irlandią i Wielką Brytanią) przez 90 dni w ciągu pół roku.

"Teraz, kiedy europejskie regulacje umożliwiają obywatelom Ukrainy większą mobilność na terenie Unii Europejskiej, racjonalna polityka imigracyjna staje się wręcz konieczna dla utrzymania stabilności polskiego rynku" - napisali analitycy Deloitte i DNB Polska.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polska | imigracja | społeczeństwo | polski rynek pracy | Unia Eropejska

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM