Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Rządy nie mogą poprzestać na wspieraniu innowacji

Polityka innowacji różni się bardzo w różnych krajach, także w Europie. Ale wspieranie innowacji to nie wszystko. Na państwach spoczywa odpowiedzialność za to, żeby ich skutki były akceptowalne społecznie – twierdzi Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Kilka lat temu Organizacja Współpracy i Rozwoju, czyli OECD, określiła zasady, jakimi powinny się kierować kraje, wprowadzając politykę wspierającą innowacyjność. Po pierwsze, innowacjom trudno się przebić w niesprzyjającym środowisku gospodarczym. A więc w kraju niestabilnym makroekonomicznie, obciążonym bardzo wysokim zadłużeniem, o źle działającym rynku i złych regulacjach rynkowych, anachronicznym systemie prawnym i źle funkcjonujących instytucjach.

To podstawa. Na niej można budować dalej politykę innowacyjności. Co OECD uznała za najważniejsze? Publiczna infrastruktura badawczo-rozwojowa powinna być w miarę szeroko dostępna, a więc - uczelnie, instytucje badawcze, laboratoria - otwórzcie się na biznes i na jego potrzeby.

Reklama

Po drugie, potrzebne jest publiczne wsparcie dla badań prowadzonych przez przedsiębiorstwa. I w końcu władze publiczne powinny robić wszystko, żeby wspierać i wzmacniać powiązania pomiędzy prowadzącymi publiczne badania a zamierzającymi je wykorzystać dla biznesu.

Czwarta rewolucja przemysłowa

Wszystko to już wiemy od kilku lat i większość państw w mniej lub bardziej udany sposób wprowadza politykę wspierania innowacji. Kwietniowy raport Międzynarodowego Funduszu Walutowego "Word Economic Outlook" rzuca jednak nowe światło na wyzwania, jakie stoją przed rządami w związku z polityką wspierania innowacji. A nawet więcej - w związku z czwartą rewolucją przemysłową, w której czasach żyjemy.  

Wiadomo, że patrząc z punktu widzenia państwa, jednym z najważniejszych elementów rozwoju gospodarczego jest podnoszenie i poprawa możliwości produkcyjnych gospodarki w ten sposób, że wytwarza ona coraz więcej zaawansowanych technologicznie produktów. Skoro zaczęła się czwarta rewolucja przemysłowa, to wszystkim zależy na tym, żeby jak najwięcej na niej skorzystać. Nie jest jednak pewne, czy przywódcy polityczni dobrze przemyśleli doświadczenia płynące z pierwszej rewolucji, czyli sprzed 200 lat.   

MFW zbadał, jak w latach 1990-2015 technologiczne przemiany wpłynęły na dochody pracowników w dziewięciu branżach w 160 krajach. Chodziło o to, czy faktycznie automatyzacja produkcji powoduje zmniejszanie się liczby miejsc pracy. I okazuje się - że tak. Zwłaszcza w krajach najbardziej rozwiniętych, takich jak USA, Wielka Brytania czy Francja, gdzie automatyzacja standardowych czynności, na przykład obsługi maszyn, była głównym powodem zmniejszania się udziału pracowników w podzielonym dochodzie.

Mówiąc po prostu, automatyzacja produkcji stała się okazją do zmniejszania wynagrodzeń za pracę albo też do likwidacji miejsc pracy. Wówczas mniej wykwalifikowani pracownicy musieli sobie szukać innej pracy, na ogół gorzej płatnej. Równocześnie jednak dzięki automatyzacji wydajność pracy mocno rosła, ale zyski z tego trafiały do właścicieli kapitału. Działo się tak w większości gospodarek rozwiniętych.

Postęp technologiczny ma zatem swoją drugą twarz. Powoduje on zmniejszenie dochodów z pracy, a korzyści czerpane przez posiadaczy kapitału prowadzą do narastającego rozwarstwienia dochodów.

Polityka państw powinna brać te okoliczności pod uwagę, tym bardziej, że procesy automatyzacji będą się nasilać nie tylko w produkcji, ale wkroczą także do usług. Już dziś mówi się na przykład o autonomicznych samochodach w transporcie prywatnym i publicznym.

Innowacje będą dodatkowo sprzyjać automatyzacji, ale niekoniecznie tylko w taki sposób, że fizycznie pracujące maszyny, czyli np. roboty, zastąpią fizycznie pracujących ludzi. Największą rewolucję pod tym względem mogą spowodować maszyny "wirtualne". Popatrzmy choćby na banki. Pracują tam na zapleczu tysiące osób, zajmując się wszelkiego rodzaju dokumentacją i procesami w papierowej postaci. Banki stopniowo wprowadzają automatyzację także w te obszary. Jest to bardzo skomplikowane i na razie udaje się połowicznie, ale w ten sposób w miarę dobrze wykształceni pracownicy instytucji finansowych już teraz zaczynają tracić pracę.        

Konieczne podnoszenie kwalifikacji

Czym był luddyzm wie każdy, kto choć trochę zetknął się z historią ekonomii. W czasie pierwszej rewolucji przemysłowej na początku XIX wieku w Anglii maszyny zaczęły zastępować fizyczną pracę tkaczy. A ci przystąpili do niszczenia maszyn. Doszło do drastycznych w skutkach i tragicznych konfliktów społecznych.    

Rządy powinny więc przejąć się odpowiedzialnością za to, żeby tracący miejsca pracy wskutek postępu technologicznego i globalizacji mieli szansę znajdować nowe. MFW przynajmniej na razie widzi jedną receptę: inwestycje w edukację, jej powszechną dostępność oraz tworzenie możliwości podnoszenia kwalifikacji i nabywania nowych umiejętności w każdym wieku, w trakcie kariery zawodowej.

Wykształcenie społeczeństwa oraz tworzenie warunków sprzyjających ustawicznemu kształceniu to dwa z parędziesięciu wskaźników, na podstawie których Komisja Europejska od kilku lat ocenia politykę proinnowacyjną państw członkowskich. Jak w tym zestawieniu wygląda Polska?

Jeśli chodzi o odsetek populacji z wyższym wykształceniem w wielu 25-34 lata - całkiem nieźle. Jest to 42,1 proc. wobec 38,2 proc. unijnej średniej. Co więcej, w latach 2010-2016 odsetek ten wyraźnie wzrósł. Oczywiście pozostaje pytanie o jakość edukacji oraz jej przydatność wobec wyzwań przyszłości. Ale tego nie sposób zmierzyć.

Znacznie gorzej jest z drugim ważnym wskaźnikiem, który MFW uważa za kluczowy: odsetkiem osób w wieku 25-64 lata, które wciąż kształcą się i podnoszą kwalifikacje. Średnia unijna wynosi tu 11 proc. tej populacji. Najbardziej zaawansowane pod tym względem są ujęte także w badaniach Szwajcaria oraz Szwecja, Dania, Finlandia i Islandia, gdzie nieustannie kształci się jedna czwarta lub więcej całego społeczeństwa.

Polska należy do grupy najsłabszych pod tym względem państw, obok Rumunii, Bułgarii, Słowacji, Macedonii i Grecji. U nas odsetek ten wynosi zaledwie 4 proc. Co więcej, sytuacja od 2010 roku w porównaniu z unijną średnią tylko się pogorszyła. Gdyby zatem typować, gdzie pojawią się "luddyści" XXI wieku, mamy jasną odpowiedź.

Jacek Ramotowski

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM