Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Idzie boom inwestycyjny. Będą ofiary.

Gospodarka rośnie w tempie przekraczającym 4 proc., ale prawdziwym dopalaczem będą wielkie inwestycje drogowe i kolejowe z unijnych funduszy. Skumulują się w ciągu najbliższych trzech lat. Ich realizacja zderzy się jednak ze ścianą braku rąk do pracy.

Niedokończone kontrakty, które ktoś porzuca, i inwestycje urywają się na wiele miesięcy gdzieś w lesie. Bankructwa wielkich spółek. Z tym wszystkim mieliśmy do czynienia już w poprzednich latach. W nadchodzących może być jeszcze gorzej. Dlaczego?

Realizacja inwestycji publicznych ze środków Unii w minionych latach rosła bardzo wolno, więc do wydania zostały jeszcze ogromne pieniądze, których żal zmarnować. Inwestycje te powinny być realizowane przez siedem lat - od 2014 do 2020 roku. Teraz skumulowane zostaną w ciągu trzech lat - 2018-2020. Oczywiście - zgodnie z regułą "n+2" zostaną jeszcze lata 2021 i 2022, ale ten okres, przekraczający już perspektywę budżetową, wykorzystywany jest raczej na domknięcie poślizgów i na rozliczenia.  

Reklama

Tymczasem rok 2016 przyniósł spadek inwestycji o 7 proc. Pieniądze z Unii też nie były hojnie dystrybuowane. Na przykład dane PKP PLK, firmy, przed która stoją wyzwania w postaci modernizacji sieci kolejowej, na co ma zostać wydane 67,5 mld zł, pokazują, że w 2016 roku złożyły one zamówienia o ponad 21 proc. mniejsze niż zakładał to Krajowy Program Kolejowy i o 53 proc. niższe niż w 2015 roku.

Nieznany problem, czyli brak rąk do pracy

Żeby pieniądze się nie zmarnowały, pozostałą z poprzednich lat nadwyżkę trzeba będzie wydawać szybciej. Tymczasem inwestycje nadal tkwią niemal w miejscu. W drugim kwartale GUS po raz pierwszy od pięciu kwartałów zanotował lekki wzrost, ale ich udział w PKB i tak był najniższy od ponad 20 lat. "Inwestycje w dalszym ciągu nie odgrywają istotnej roli we wzroście gospodarczym" - pisze Maria Drozdowicz z Biura Inwestycji i Cykli Ekonomicznych w ostatnim raporcie na temat koniunktury w październiku.

- Impuls inwestycyjny przychodzi opóźniony. Wszystko to się kumuluje w ostatnim okresie - mówił prezes ING BŚK Brunon Bartkiewicz na konferencji prasowej poświęconej prezentacji wyników banku za III kwartał.

Sytuacja staje się jednak o tyle trudniejsza, że po raz pierwszy w historii polska gospodarka napotyka na barierę braku rąk do pracy. Jak ona wygląda w oczach przedsiębiorców? W ostatnim raporcie na temat koniunktury GUS pisze, że od połowy 2013 roku, a więc od tego momentu, gdy gospodarka zaczynała się wdrapywać na poziom rocznego wzrostu o ok. 3 proc., stopniowo zwiększało jej znaczenie w oczach przedsiębiorców. Rosło coraz szybciej od połowy 2016 roku i teraz jest już bardzo wysokie. W październiku 44,7 proc. przedsiębiorstw twierdziło, że to istotna bariera dla ich rozwoju, podczas gdy jeszcze rok wcześniej uważało tak 28,7 proc. - podaje GUS.

Zapowiada się zatem, że w końcu tempo inwestycji z funduszy unijnych przyspieszy. To zresztą widać już po danych o wzroście produkcji budowlano-montażowej. We wrześniu podskoczyła ona aż o 23,5 proc., licząc rok do roku, po wzroście o 19,8 proc. miesiąc wcześniej. Wrześniowa dynamika była najwyższa od stycznia 2012 roku.

Z podobnym skokowym przyspieszeniem inwestycji mieliśmy do czynienia w minionej dekadzie dwa razy. Takie przyspieszenie nie dla wszystkich się dobrze skończyło. Po raz pierwszy było to w latach 2006-2007. Każdy, kto brał wtedy kredyt, pamięta galopujący wzrost cen mieszkań. Po raz drugi kumulacja inwestycji - tym razem związanych ze środkami unijnymi - nastąpiła w latach 2011-2012, żeby przed piłkarskimi mistrzostwami Europy zdążyć z budową dworców i autostrad. Pamiętają to dobrze akcjonariusze ówczesnych bankrutów - KKSM, PBG czy Hydrobudowy.

- Działalność inwestycyjna była sztucznie przesuwana przez kilka lat. Sytuacja trochę pachnie latami 2011-2012 - mówił Brunon Bartkiewicz.

Skokowy wzrost cen

Gwałtowne przyspieszenie inwestycji zarówno w latach 2006-2007 (głównie prywatnych), jak w latach 2011-2012 (głównie publicznych) powodowało skokowy wzrost cen materiałów budowlanych i kosztów robocizny. Na razie, choć produkcja budowlano-montażowa dynamicznie rośnie, wzrostu cen robót budowlano-montażowych w statystykach nie widać.

GUS podaje, że w sierpniu budowa autostrady "klasy A" była droższa zaledwie o 0,1 proc. niż rok wcześniej, drogi ekspresowej o 0,2 proc., a gminnej - o 0,3 proc. Stosunkowo najbardziej - co zrozumiałe w związku z nagromadzeniem prac w tej branży w wakacje w związku z reformą oświatową - poszły w górę koszty budowy i remontu szkół oraz boisk szkolnych. Ale i tu wzrost nie był oszałamiająco wysoki, bo wyniósł zaledwie 0,9 proc. Ceny budowy budynków wielomieszkaniowych poszły w górę o 0,7-0,8 proc.

Całkowite ceny produkcji budowlano-montażowej wzrosły w sierpniu o 0,4 proc., a więc znacznie mniej niż w przetwórstwie przemysłowym, gdzie inflacja producentów wynosiła już 2,5 proc. i wyraźnie przekraczała wzrost wskaźnika cen konsumpcyjnych.    

Jeśli rok 2018 będzie rokiem wielkiego przyspieszenia inwestycji publicznych, co się już zapowiada, to wcale nie jest pewne, czy za nimi nadąży sektor prywatny, który inwestuje wyjątkowo mało. Obecnie moce produkcyjne przedsiębiorstw wykorzystywane są już w 84,3 proc. i jest to najwięcej od listopada 2008 roku.

Nie jest pewne, czy producenci cementu, betonu, kruszywa, konstrukcji stalowych, prętów zbrojeniowych, mas bitumicznych, asfaltu, pustaków i cegieł oraz wszystkiego, co potrzeba do wybudowania drogi, mostu, wiaduktu czy zwrotnicy kolejowej nadążą za popytem zgłaszanym przez państwowych i samorządowych inwestorów. A jeśli nie, to może czekać nas powtórka z galopady cen, do jakiej doszło przy okazji poprzednich boomów. 

Nagromadzenie wielu wielkich inwestycji w krótkim czasie oznacza dla całej gospodarki wyższe koszty działalności, a zwłaszcza transportu. Wszystko to już w okresach poprzednich boomów odczuliśmy na własnej skórze. Pamiętamy, jak tkwiąc w korkach i jeżdżąc objazdami w 2011 czy 2012 roku, powtarzaliśmy: "Polska w budowie". Niektóre samorządy już "są w budowie". Centrum Krakowa z powodu nagromadzenia inwestycji stało się zupełnie nieprzejezdne, korki nawet w dni wolne od pracy ciągną się kilometrami.

To jednak tym razem tylko drobnostka. Największym problemem dla realizacji nagromadzonych inwestycji może się okazać brak rąk do pracy - dla samorządowych i państwowych inwestorów, wykonawców, dostawców, kontrahentów. W dodatku konkurencja o pracowników może spowodować, że koszty pracy będą rosnąć znacznie szybciej niż ktokolwiek to przewidział. A to  przełoży się na ceny robót jeszcze bardziej niż wzrost cen surowców i materiałów.

Gorsza kondycja firm?

Do tej pory napięcia na polskim rynku pracy łagodził "import" pracowników z Ukrainy.   

- Zasoby pracowników na Ukrainie już się wyczerpują. W dodatku cała Unia złagodziła wobec nich politykę wizową. Znam firmę, która sprowadziła 500 osób, dokonując przy tym dużego wysiłku organizacyjnego i finansowego. Po niedługim czasie zostało ich 100. Reszta pojechała dalej - mówi Interii przedstawiciel sektora finansowego.

Potencjalni wykonawcy czekający na wielkie inwestycje publiczne i wielkie unijne pieniądze tworzą kolejne kosztorysy pod nowe kontrakty. I łamią głowę - jakie koszty robocizny w nich założyć. Ile trzeba będzie zapłacić podwykonawcom, jakie będą ceny materiałów budowlanych?

Jedna z największych polskich firm budowlanych Budimex już ostrzega, że jej wyniki finansowe mogą pogorszyć się w kolejnych kwartałach "ze względu na rosnąca presję cenową ze strony podwykonawców oraz istotny wzrost płac i cen materiałów w budownictwie".

- Jeśli w kosztorysach firmy nie wezmą pod uwagę kosztów robocizny, mogą nie być w stanie wywiązać się z kontraktów. Nastąpi poślizg. To nie tylko powoduje kary umowne, ale może doprowadzić do utraty płynności czy do bankructwa. Brak rąk do pracy może wpłynąć na stabilność firmy - ostrzega Brunon Bartkiewicz. 

Prezes Budimeksu Dariusz Blocher na konferencji prezentującej wyniki spółki za III kwartał zapowiedział w związku z tym ograniczenia aktywności spółki na rynku budowlanym.

- Zaczynamy świadomie ograniczać aktywność na rynku, bo bardzo ostrożnie i sceptycznie patrzymy na następny rok - powiedział. 

To, co jednych może skłaniać do ostrożności, innych zachęca do podejmowania ryzyka. Przed tym bankowcy przestrzegają, gdyż sami nie mają ochoty ponosić strat na kredytowaniu ryzykantów.

- W zeszłym roku widzieliśmy sytuację, że kondycja firm się poprawia. W tym roku rośnie liczba przypadków, że kondycja firm się pogarsza. Na razie widzimy tylko zwiększoną liczbę przypadków - powiedział Brunon Bartkiewicz.

Firmy, które nie doszacują kosztorysów, mogą skończyć jak KKSM, PBG czy Hydrobudowa niespełna sześć lat temu. Ale problem będzie miał też państwowy i samorządowy inwestor. Jeśli koszty pracy wyraźnie pójdą w górę, to nie jest wcale pewne, czy wszystkie ambitne plany zostaną zrealizowane. Może się okazać również, że nie wszystkie unijne pieniądze uda się w tej perspektywie wydać, jeśli zabraknie rąk do pracy.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inwestycje | gospodarka w Polsce | inwestycje drogowe | firmy

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM