Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Ramotowski: Groźny wieloryb, czyli jak płacimy podatki

Jeśli siedzisz właśnie nad PIT-em, który rozliczył ci urząd skarbowy, i zastanawiasz się, czemu musisz tyle dopłacić, skoro Kowalski przy biurku obok zarabia dwa razy więcej, ale nic nie dopłaca, to wiedz, że właśnie połknął cię wieloryb podatkowy. Nawet w Ministerstwie Finansów przyznają, że to paskudny potwór, ale nic z tym nie robią. Dlaczego?


Polski system podatkowy przypomina wieloryba - najpierw stromo wznosi się wielki łeb, czyli najniższe dochody i najwyższe podatki, a potem, w miarę jak dochody rosną, opodatkowanie się obniża aż do płaskiego ogona. Na wieloryba składają się oczywiście nie same podatki dochodowe, ale podatki w połączeniu ze składką na ZUS i NFZ, czyli cały podatkowy klin.

Ten system jest nie tylko niesprawiedliwy, ale nadaje się do wymiany jak niedrożna nerka. Ale do tego potrzeba dużo politycznej odwagi. Nikt jej nie ma i dlatego rząd próbuje poprawiać ten model metodą "łatania" i "skubania". Sporo poprawek wychodzi źle i system jeszcze bardziej psuje.

Reklama

Przygotować się na dekoniunkturę

Z punktu widzenia dochodów państwa utrzymywanie wieloryba póki co się opłaca, bo przez ostatnie lata podatki lały się do budżetu jak woda z wodospadu Niagara. Skoro po brzegi wypełnione było górne jezioro konsumpcji, to do dolnego jeziora budżetu też skapywało obficie. Skutek przyniosła też niezaprzeczalna poprawa ściągalności VAT. Wzrost konsumpcji był jednak najważniejszy, a odpowiada ona za 34,8 proc. wpływów podatkowych (dane za 2016 rok według Komisji Europejskiej). 

Taki sam mechanizm powtarza się zawsze, gdy koniunktura jest dobra, a zwłaszcza kiedy rośnie konsumpcja. Po prostu wzrostowy cykl gospodarczy dobrze służy podatkom. Skoro tak jest, to można pozwolić sobie na rozrzucanie pieniędzy podatników na prawo i lewo - może wydawać się rządzącym. W szczycie cyklu można sfinansować nie tylko "piątkę", lecz nawet "dziesiątkę" obietnic.

Krótkowzroczni rządzący łudzą się, że dobra sytuacja będzie trwała wiecznie. Ale kiedy koniunktura się pogarsza, to utrzymanie wysokich dochodów podatkowych w średnim i dłuższym okresie staje się dla państwa prawdziwym wyzwaniem. Zwykle się to nie udaje i na ogół kończy podwyżkami podatków wtedy, kiedy gospodarka słabnie. A to pogłębia spowolnienie - pokazują doświadczenia z najnowszej historii. 

- Utrzymanie stabilności finansów publicznych będzie znacznie trudniejsze w przyszłości niż obecnie - powiedział Bartłomiej Wiczewski, przedstawiciel Komisji Europejskiej w Polsce podczas marcowych warsztatów naukowych fundacji CASE "Struktura i efektywność polskiego systemu podatkowego".

Tym bardziej, że już dziś - kiedy jesteśmy wciąż blisko szczytu koniunktury - widać, że sfinansowanie kolejnych "piątek", a jednocześnie wzrostu wydatków budżetu na miarę społecznych aspiracji jest niemożliwe (chyba że zrobi się takie zmiany jak zapowiedziany koniec OFE). Brakuje co najmniej 70 mld zł. Dowód? Strajk nauczycieli, których wynagrodzenia w ciągu minionych trzech lat pozostawały daleko w tyle za wszystkimi innymi, rosnąc o mniej niż połowę w porównaniu ze "średnią krajową" ogłaszaną przez GUS dla sektora przedsiębiorstw.

Przypomnijmy, że rząd pod koniec zeszłego roku podniósł już wynagrodzenia policjantów, a to od początku tego roku przekłada się na o ok. 1,5 mld zł większe wydatki. Skoro więc w szczycie koniunktury "budżet nie jest z gumy", co będzie jak się ona zmieni?     

Skubanie podatników

Przez ostatnie trzy lata rząd dyskretnie, ale nieustannie podnosił podatki. To metoda, którą księgowi i doradcy określają "skubaniem". I nie chodzi tu wcale o mityczną "walkę z mafiami VAT-owskimi". Sam rząd zresztą do "skubania" się przyznaje. "W 2018 roku dochody podatkowe wyniosły 21,9 proc. PKB, co oznacza wzrost o ok. 0,8 pkt. proc. w porównaniu z 2017 rokiem, z tego dochody z podatków związanych z produkcją i importem wzrosły o 0,3 pkt. proc., a wpływy z podatków od dochodu o 0,5 pkt. proc." - napisało  Ministerstwo Finansów  w najnowszym Wieloletnim Planie Finansowym Państwa.

Wyraźnie widać, że bardziej, bo o 0,5 pkt. proc. PKB, wzrosły dochody budżetu dzięki "skubaniu" dochodów podatników - firm i osób fizycznych, bo przecież stawki podatków nie zmieniły się. Na czym polega więc "skubanie"? Na drobnych niekiedy zmianach przepisów, które  powodują, że podatnik ma wybór - zapłacić więcej, albo zapłacić podatek od tego, od czego dotąd nie płacił, np. wskutek zaostrzeń dotyczących kosztów uzyskania przychodów - i mieć spokój albo iść na udry z fiskusem. A dodajmy, że na to, by iść na udry z fiskusem trzeba mieć dużo pieniędzy na prawników i sporą płynność. To droga dla bogatych - szaraczek się na to nie waży. 

Przykłady "skubania"? Choćby zmiana w kwalifikacji kosztów w przypadku leasingu samochodów. Od tego roku w przypadku aut osobowych użytkowanych firmowo i prywatnie kosztem uzyskania przychodu jest 75, a nie 100 proc. wydatków eksploatacyjnych, czyli paliwa, opłat serwisowych, naprawy itp. Tak zatem ustawa z dnia 23 października 2018 roku o zmianie ustawy o podatku dochodowym od osób fizycznych, ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych oraz niektórych innych ustaw stała się kolejną łatą na systemie podatkowym służącą "skubaniu". A i tak doradcy już alarmują - ta łata ma dziury. 

Teraz rząd zauważył, że jest spora grupa osób wykonujących normalną pracę zawodową, ale rozliczających się jak przedsiębiorcy. Tak jak pracujący obok Kowalski. To tak zwani samozatrudnieni. Jeśli mają wysokie dochody, korzystają z dwóch bonusów w stosunku do umowy o pracę - zryczałtowanego ZUS oraz 19-procentowego, liniowego PIT. Nie jest wcale jednak pewne, czy rzekomi przedsiębiorcy wybrali samozatrudnienie z powodu tych bonusów.

- Jest cała masa tych, którzy przedsiębiorcami nigdy być nie chcieli, tylko kazano im się samozatrudnić - mówił były wiceminister finansów Jarek Neneman podczas seminarium fundacji CASE.

Dlaczego kazano? Najczęstszym powodem samozatrudnienia jest wielki klin podatkowy, działający w równym stopniu na wyobraźnię pracodawcy, jak i pracownika. Patrzą oni na to samo wynagrodzenie z dwóch różnych stron. Pracownik - na kwotę, którą dostaje "na rękę", czyli netto. Pracodawca - dodaje do "netto" odprowadzany PIT oraz składki ubezpieczeniowe, zarówno te, które on płaci, jak i te, które odprowadza za zatrudnionego. Ale pomimo patrzenia na ten sam klin z dwóch stron, obaj potrafią dojść do porozumienia. Jeśli "podzielą" się klinem - każdy wyjdzie na swoje. Dzięki temu samozatrudnienie rozrasta się, a traci budżet.  

Według Instytutu Badań Strukturalnych grupa płacących liniowy PIT, ale wykonujących zwyczajną pracę, liczy ok. 166 tys. osób. Z kolei według Ministerstwa Finansów z 25,6 mln płacących PIT, stawką liniową rozlicza się niespełna 2 proc. podatników. Wpłacają oni natomiast 25 proc. dochodów budżetu z tego podatku. 

Ministerstwo Finansów zaproponowało "test przedsiębiorcy", który ma pokazać, kto rzeczywiście prowadzi działalność gospodarczą, a kto faktycznie wykonuje pracę najemną pod przykrywką działalności po to, żeby nie płacić ok. 40-procentowego klina. "Test" miałby  ograniczyć stosowanie niskiej stawki w przypadku wysokich dochodów z pracy.

"Takie rozwiązanie walczy z symptomami, a nie przyczynami samozatrudnienia, jakimi są duże różnice w opodatkowaniu i oskładkowaniu samozatrudnienia i pracy na umowę o pracę" - napisali ekonomiści Forum Obywatelskiego Rozwoju w komentarzu do ministerialnego pomysłu na "test przedsiębiorcy".

- Kalibracja tego systemu będzie stanowiła ogromne wyzwanie - przyznaje Maciej Żukowski, dyrektor departamentu w Ministerstwie Finansów.

"Skubanie" podatkowe ma jeszcze inne skutki, bo nie da się "skubać", nie wprowadzając do systemu łat, czyli nowych przepisów. Ekonomiści i prawnicy coraz częściej mówią, że polski system podatkowy zaczyna przypominać stary, znoszony kubrak, który był już dziesiątki razy łatany. Przez ostatnie bez mała 30 lat łaty naszywano już wszędzie. Kształtu kubraka spod łat dawno nie widać, a przyszyte łaty szybko się przecierają albo mają dziury. Więc na łatach naszywa się kolejne łaty.

To, że polski system podatkowy jest za bardzo skomplikowany zauważają już wszyscy, w tym także Komisja Europejska. Wchodzący kolejno już od 2014 roku pakiet paliwowy, tytoniowy, zmiany w VAT, JPK, STIR zdecydowanie nie poprawiły ściągalności podatków. A jednocześnie - według szacunków Banku Światowego - podniosły koszty przedsiębiorców o jedną trzecią. Nie te wynikające z konieczności płacenia podatków, tylko tzw. cost of compliance, czyli np. pracy księgowych, biegłych i doradców, żeby być w zgodzie z prawem.

- To bardzo dużo - ocenia Bartłomiej Wiczewski.   

Jeden ze specjalistów zajmujących się polskim systemem podatkowym mówi Interii, że być może system "łatania" i "skubania" został głęboko przemyślany.

- W Ministerstwie Finansów widzę coraz więcej prawników, a nie ekonomistów. Nie można wykluczyć, że zatrudniani są po to, by tak połatać system, żeby stał się dla przedsiębiorców zbyt trudny do ogarnięcia, by komplikacje były tak duże, że zawsze stawiają ich na przegranej pozycji. Wtedy o wymiarze podatku będzie decydował urzędnik skarbowy - mówi rozmówca Interii.

Ekonomiści FOR dodają, że podobny może być skutek "testu przedsiębiorcy". Ich zdaniem zachodzi poważna obawa, że to urzędnik będzie decydował, kto może płacić 19 proc. podatku i zryczałtowany ZUS, a kto powinien opłacać cały klin w wysokości ok. 40 proc. "Właściwym kierunkiem reformy powinno być zmniejszenie różnic w opodatkowaniu dochodów z pracy i działalności gospodarczej, tak aby zlikwidować korzyści z tworzenia fikcyjnych działalności gospodarczych" - napisali. 

Podatki i polityka

Wśród łat zdarzają się też takie, które mogłyby wprowadzić do systemu pewien porządek. Jedną z bardzo potrzebnych zmian była zaproponowana niedawno przez Ministerstwo Finansów "matryca VAT". Ale ta łata akurat nie znalazła uznania parlamentarzystów.

- Komisja Europejska podkreślała, że polski system VAT jest niesamowicie skomplikowany, kosztowny i naraża przedsiębiorstwa na niezawiniony konflikt z prawem - powiedział Bartłomiej Wiczewski.

Dla systemu "łatania" i "skubania" jest alternatywa - zbudować system podatkowy na nowo. To zadanie piekielnie trudne nie tylko z powodów prawnych i ekonomicznych. Przede wszystkim trudne dla polityków.

Bo politycy musieliby powiedzieć jasno swoim wyborcom, kto i jakie ma płacić podatki. A to wymagałoby prawdziwej cywilnej odwagi i otwartej komunikacji z elektoratem. Bo załóżmy, że polityk uzna, iż wyższe podatki powinni płacić bogaci. Musiałby powiedzieć to bogatym prosto w oczy. Narazić się.

Bogaci wymyślili już nawet slogan, że podatki to łupiestwo, a fiskus - łupieżca. I gdzie się tylko da utyskują jak "fiskus ich łupi". Niestety, im bardziej system podatkowy polega na "łataniu" i "skubaniu", tym więcej można im przyznać racji. Im więcej pomysłów mają politycy na to, jak rozrzucać publiczne pieniądze, tym bardziej też mają rację.   

Polityk - zgodnie ze swoimi poglądami - mógłby powiedzieć, że to biedni powinni płacić znacznie wyższe podatki niż bogaci. Wtedy też wypadnie paskudnie, bo biednych jest dużo więcej niż bogatych. Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że ok. 1 proc. polskich podatników osiąga 15 proc. całości krajowych dochodów. Biednym też nie sposób się narażać.       

- Progresja dochodowa powinna być przejrzysta dla wszystkich, którzy mają wyższe dochody od kwoty wolnej - mówił Paweł Wojciechowski, główny ekonomista ZUS i były minister finansów.

Tymczasem to, że biedni płacą w Polsce znacznie wyższe podatki niż bogaci zostało już udowodnione i przyznają to nawet pracownicy Ministerstwa Finansów.

- Działalność gospodarcza przy bardzo niskich dochodach może być opodatkowana w 100 proc. Umowy cywilno-prawne opodatkowane są w wysokości ok. 30 proc., a umowy o pracę - blisko 40 proc. - mówił Paweł Chrostek z departamentu polityki makroekonomicznej MF. 

- Polska ma problem z niesprawiedliwym opodatkowaniem dochodów - dodał wiceminister finansów Filip Świtała.

Naukowcy, prawnicy, specjaliści od podatków we współpracy z fundacją CASE i przy finansowaniu Komisji Europejskiej prowadzą badania nad polskim systemem podatkowym i możliwościami wprowadzenia całościowej reformy. To zadanie bardzo trudne, bo nawet Ministerstwo Finansów nie ma pełnych danych o tym, kto i jakie obciążenia klinem ponosi, a równocześnie kto i z jakich świadczeń korzysta. 

- Patrzymy na system jako na całość. Patrzymy też na składki, świadczenia, bo tylko takie spojrzenie ma sens. Interesuje nas neutralność systemu podatkowego, na przykład to, żeby nie wprowadzał zbędnych bodźców, jak przenoszenie się na samozatrudnienie - mówił Jarosław Neneman.

Pewne już jest, że na podatki i ich wysokość nie można patrzeć bez uwzględnienia całego klina, a więc składek emerytalnych i zdrowotnych. Ale prawdopodobnie też nie da się ruszyć systemowej reformy bez analizy rozmaitych świadczeń, które jeszcze bardziej komplikują  obraz. 

- Dyskusja o systemie podatkowym nie uwzględniająca świadczeń rodzinnych i innych, jak 500+, jest bez sensu (...) Potem można myśleć o zmniejszaniu obciążeń dla osób o niskich dochodach czy też o subsydiowaniu ich pracy. O tym, jak łączyć bodźce do pracy z redystrybucją - i jak z tej perspektywy reformować system. Pierwszym kryterium powinna być stabilność i wypłacalność systemu emerytalnego. Drugą rzeczą - spore miejsce dla zwiększenia progresji systemu podatkowego i obniżanie opodatkowania niższych dochodów. W Polsce dużym wyzwaniem, jeśli chodzi o reformę systemu, jest cały czas rolnictwo - mówił Michał Mycyk z Centrum Analiz Ekonomicznych.

W Wieloletnim Planie Finansowym Państwa rząd zapowiada m.in. kontynuację uszczelniania systemu podatkowego i składkowego, "poszerzanie bazy" podatkowej i składkowej, "zwiększenie efektywności makroekonomicznej klina podatkowego" oraz "zmiany systemowe w podatkach, składkach i w zakresie systemu zabezpieczenia emerytalnego". Na razie nie widać, żeby zapowiadane "zmiany systemowe" oznaczały chęć przyjrzenia się całemu klinowi i likwidacji podatkowego wieloryba. Póki do tego nie dojdzie, okazji do rozrzucania rozmaitych obietnic i pieniędzy będzie mnóstwo, a finanse państwa mogą tego w końcu nie wytrzymać. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Ministerstwo Finansów | finanse | PKB

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM