Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

​Politycy marzą o wieczności bez recesji

Wielka pokryzysowa recesja w USA skończyła się dokładnie 10 lat temu. Od połowy 2009 roku zaczął się najdłuższy w historii tego kraju okres nieprzerwanego wzrostu gospodarki. Co pewien czas ekonomiści mówią - kolejną recesję widać już za rogiem. A tej jak nie było, tak nie ma. Ale kiedy już przyjdzie, będzie wyjątkowo ciężka - ostrzegają. Dlaczego?

Czy to w ogóle możliwe, żeby gospodarka stale rozwijała się i rozwijała bez recesyjnego skurczu? Ekonomiści od lat uważają, że rządzą nią cykle i każdy wzrost musi wcześniej czy później wystudzić recesja. Teoria cykli gospodarczych wciąż obowiązuje. Ale wielu polityków na świcie marzy o tym, by ją podważyć. Udowodnić, że wzrost gospodarki może być "wieczny". Wieczny - to znaczy oczywiście - trwający do końca ich kadencji. 

To, że gospodarka USA nie popada w recesję może być oczywiście zasługą polityki gospodarczej prezydenta Donalda Trumpa. Ale - ekonomiści ostrzegają - to bardzo wątpliwa zasługa. Kiedyś trzeba będzie za to zapłacić. Pytanie tylko kiedy.

Reklama

Na to pytanie odpowie prędzej wróżka niż ekonomista. Choć tak poważne instytucje, jak na przykład oddział amerykańskiego banku centralnego Fed w Nowym Jorku zajmuje się między innymi oceną prawdopodobieństwa wystąpienia recesji w ciągu 12 kolejnych miesięcy. Systematycznie rośnie ono niemal od początku 2018 roku, a ostatnie badanie mówi, że USA w maju 2020 roku znajdą się w recesji z prawdopodobieństwem 29,6 proc. To sporo, bo tak wysokie było ono przed poprzednim kryzysem. 

Dlaczego ktoś będzie musiał za politykę gospodarczą USA zapłacić? Kiedy Donald Trupmp szedł po władzę w 2016 roku amerykańska gospodarka rosła siódmy rok z rzędu. Wtedy też słychać było głosy, że kolejną recesję widać już za rogiem. Bo wzrost słabł, był mizerny, i za 2016 rok tylko trochę przekroczył 1,5 proc. Znaczna część społeczeństwa odczuwała wciąż skutki gigantycznego kryzysu z lat 2007-2009. I to ich głosami Donald Trump wygrał. Obiecywał uczynić Amerykę "znowu wielką". Mówił, że PKB będzie rosnąć o co najmniej 4 proc. rocznie.  

I zaczął politykę gospodarczą mająca przedłużyć wzrost i odsunąć widmo recesji. Na czym polityka ta polegała? Na obniżaniu podatków i zwiększaniu rządowych wydatków, miedzy innymi na zbrojenia. Od ubiegłego roku podatki dla najbogatszych obniżone zostały do 37 proc., a podstawowa stawka podatkowa dla amerykańskich korporacji do 21 proc. z 35 proc. Dodatkowo pakiet wydatków rządowych szacowany jest na 1,5 biliona dolarów.

Same obniżki podatków miały spowodować, że gospodarka USA będzie rosła szybciej średniorocznie o 0,8 pkt proc. przez kolejną dekadę. Oczywiście obniżki powiększają równocześnie deficyt budżetu USA o ok. bilion dolarów. Ale - przekonywał prezydent - większy deficyt w krótkim terminie pobudzi wzrost, a dzięki niemu dług się zmniejszy pod koniec dekady 2020 do 73 proc. PKB, czyli o 4,4 biliona dolarów.

Ekonomiści mówili, że to bardzo mało prawdopodobne, bo przez kolejne 10 lat gospodarka USA musiałaby rosnąć o przynajmniej 3 proc. rocznie, a to mało prawdopodobne. Po decyzjach podatkowych pod koniec 2017 roku amerykańska agencja ratingowa Moody’s ostrzegła, że zadłużenie USA wzrośnie w 2027 roku do ponad 100 proc. PKB. Przypomnijmy, że od 2008 roku dług USA wzrósł o 40 pkt proc. w relacji do PKB, do 77 proc. na koniec 2017 roku, ale lwia część tego długu przypadała na okres walki z potężnym kryzysem.

Efekt? Owszem, w III kwartale 2018 roku amerykańska gospodarka urosła wprawdzie o ponad 4 proc., ale jak do tej pory, był to jedyny taki kwartał od 2014 roku. Co roku natomiast USA do rosnącego zadłużenia dodają kolejny deficyt budżetowy przekraczający bilion dolarów. W 2020 roku ma to być kolejne 1,1 biliona, co oznacza, że zadłużenie USA po czterech latach rządów Donalda Trumpa wzrośnie o 5 bilionów dolarów. Rząd wydaje pieniądze na pobudzenie gospodarki, okazuje się ono zbyt słabe, żeby zwiększyć wpływy budżetu, dług rośnie i w ten sposób koło się zamyka.

Ekonomiści coraz częściej mówią, że sposób, w jaki administracja USA dosypuje koksu do pieca  gospodarki jest daleki od zdrowego rozsądku. I przewidują, że kiedy nadejdzie kolejna recesja, będzie wyjątkowo dotkliwa. Zwłaszcza dla wszystkich tych, których głosami  obecny prezydenta USA wygrał wybory - najsłabiej radzących sobie na rynku pracy, poszkodowanych przez globalizację. 

Rozrzutności przyszedł jednak kres. Po zeszłorocznych wyborach do Kongresu, w których Demokraci uzyskali większość w Izbie Reprezentantów prezydent Donald Trump nie będzie mógł łatwo zyskać aprobaty dla swojej polityki gospodarczej. Skoro nie ma szans na poparcie dla nowych wydatków, prezydent postanowił zaatakować bank centralny.

Coś takiego w historii USA jeszcze się nie zdarzyło. Prezydent powiedział, że zamierza odwołać szefa banku centralnego Fed Jerome’a Powella. Donald Trump wielokrotnie krytykował Fed za podnoszenie stóp, które w czasie poprzedniej recesji bank centralny obniżył w okolice zera. I sama tak krytyka była odbierana jako skandaliczna. Przewodniczący Fed ma być niezależny i dbać o to, by izolować bank centralny od nacisków politycznych.

Co więcej, Donald Trump sam powołał Jerome’a Powella na szefa Fed pod koniec 2017 roku, gdyż jego poprzedniczka Janet Yellen rozpoczęła podwyżki stóp. Pierwsza nastąpiła pod koniec 2015 roku. Robiła to bardzo ostrożnie. Na drugą trzeba było czekać aż rok bez dwóch dni. Ale gdy okazało się, że gospodarka nie zwalnia, w 2017 roku doszło do trzech kolejnych podwyżek. Cóż z tego gdy w 2018 roku Fed kierowany przez Jerome’a Powella - wcześniej bardzo bliskiego współpracownika Janet Yellen - postanowił o kolejnych czterech podwyżkach?

Prezydent jednoznacznie obarcza bak centralny brakiem sukcesów swojej polityki. W wywiadzie dla telewizji ABC powiedział niedawno, że gdyby ktoś inny stał na czele Fed i  bank centralny nie podnosiłby tak bardzo stóp, gospodarka amerykańska rosłaby o 1,5 punktu szybciej niż 3,2 proc. osiągnięte w I kwartale tego roku.

Warto dodać, ze jeden z najbliższych doradców Donalda Trumpa i jego kandydat do Fed Stephen Moore, współautor apologetycznej książki o polityce gospodarczej prezydenta, nazwał radę Rezerwy Federalnej "największym bagnem w Waszyngtonie".

Wysokie stopy procentowe bolą też z innego powodu, bo wraz z nimi rośnie rentowność obligacji, a zatem i odsetek od rządowego długu. Agencja Moody’s obliczyła, że w 2017 roku  USA wydały na zapłatę odsetek od zadłużenia 8,1 proc. dochodów budżetu. Według jej scenariuszy w 2027 roku będzie to już 21,4 proc. A poza tym, im wyższe stopy, tym więcej za pozyskanie pieniądza płaci cała gospodarka. 

FOMC, komitet Fed odpowiedzialny za decyzje o stopach procentowych na ostatnim posiedzeniu w czerwcu dał sygnał, że jest "gotowy do działania", by utrzymać ożywienie gospodarki. To nie jest jednoznaczne z zapowiedzią obniżek stóp. FOMC spotka się po raz kolejny 31 lipca. Ale nie wiemy teraz, czy ewentualna obniżka wynikałaby z oceny sytuacji gospodarki, czy też podjęta zostałaby wskutek prezydenckich nacisków. 

Amerykański bank centralny ma teraz przed sobą niezwykle trudne zadanie. Musi udowodnić, że jego prestiż nie został w żaden sposób podważony, i że kieruje się dobrem gospodarki, a nie życzeniami prezydenta. Nie może też wziąć na siebie odpowiedzialności, że "uratuje" USA przed recesją, bo może odsuwać ją tylko na pewien czas. Natomiast największe mocarstwo świata wystrzelało już całą amunicję, żeby się przed nią skutecznie obronić. Jest słabsze niż przed poprzednim kryzysem. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wzrost gospodarczy | recesja

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM