Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Minister finansów: nie przekroczymy finansowych granic

- Myślimy o tym jak zachęcić Polaków do większego inwestowania w obligacje detaliczne, choćby przez tzw. inwestycje premiowe - mówi Tadeusz Kościński, minister finansów w rozmowie z Pawłem Czuryło. Liczy na dalszy wzrost wpływów podatkowych oraz deklaruje utrzymanie dyscypliny w finansach państwa.

W wywiadzie minister finansów mówi o tym, że:

- dalszy wzrost wpływów budżetowych jest możliwy i jest ciągle przestrzeń do poprawy ściągalności;

- rolą polityków jest wymyślanie nowych wydatków, a MF musi to wdrożyć i sfinansować; będziemy wykorzystywać możliwości, ale nie będziemy przekraczać granic

- chce zachęcić Polaków do większego inwestowania w obligacje detaliczne, choćby przez tzw. inwestycje premiowe

- nie planuje zmian wśród wiceministrów, chce wprowadzić w resorcie "klientocentryczność";

Reklama

- planuje na 2020 budżet bez deficytu

- możliwe są bonusy za płacenie podatków

- samorządy nie powinny mocno narzekać na mniej pieniędzy

Paweł Czuryło, Interia: Windsor czy półwindsor?

Tadeusz Kościński, minister finansów: Krawat na gumce (śmiech).

Tadeusz Kościński to Jan Vincent Rostowski PiS-u (obaj urodzili się w Londynie - red.)?

- Jestem Polakiem. Moja rodzina jest z Polski. Babcia pochodziła z majętnej rodziny, straciła wszystko w powstaniu styczniowym. Dziadek walczył w 1920 r. w Bitwie Warszawskiej. Wywieźli go na Syberię. Był pod Monte Cassino, nie mógł wrócić do Polski. To dlatego znaczną część życia spędziłem na obczyźnie. Ale gdy tylko skończyła się komuna, przyjechałem do Polski by tutaj żyć i pracować. Dziś, po kilkudziesięciu latach pracy w sektorze finansowym mam zaszczyt pełnić funkcję publiczną. Wierzę, że Prawo i Sprawiedliwość oraz rząd premiera Morawieckiego działa dla dobra naszego kraju. Cieszę się, że mogę działać w tej drużynie.

Sprząta pan jeszcze po ministrze Banasiu w ministerstwie?

- Nie mam tu nic do sprzątania. Każdy szef ma jednak prawo mieć nieco inną koncepcję działania więc i ja mam własną wizję ministerstwa.

Będą jeszcze jakieś zmiany wśród wiceministrów?

- Nie planuję. Mamy w MF bardzo dobrych wiceministrów.

"Kłopotliwe inwestycje", "praca w Banku Handlowym w Londynie" - takie tematy towarzyły pana wejściu do ministerstwa. Uważa pan, że te sprawy już poza panem i zostały wyjaśnione?

- Podziwiam twórczość na mój temat, choć niektóre zarzuty wydają mi się tak absurdalne, że nawet trudno je komentować. W każdym razie służby mnie dokładnie zweryfikowały. Dostałem poświadczenie bezpieczeństwa i mogę czytać tajne dokumenty. Nie mam nic do ukrycia.

Co w takim razie chce pan zmienić w Ministerstwie Finansów, które odpowiada m.in. za ściąganie podatków, uszczelnienie systemu i większe przychody budżetu, na czym PiS oparł swoje nowe wydatki sztywne?

- Chcę prowadzić politykę "bez niespodzianek", ale głównym celem jest zmiana sposobu myślenia. Dotąd wydaje mi się, że dominowało przekonanie, że jest to ministerstwo, które bierze pieniądze, a nie daje. A ja uważam, że jest to ministerstwo, które dostaje pieniądze od swoich "klientów" i przekazuje je dalej, żeby inwestować w gospodarkę. Ludzie i firmy oddają państwu podatki, dlatego na Świętokrzyskiej powinna zacząć obowiązywać "klientocentryczność". Mamy 62 tys. pracowników, a po drugiej stronie 27 mln podatników, czyli naszych klientów, których chcemy słuchać.

- W DNA tego miejsca jest wpisane, że rynek jest dla urzędników, którzy decydują i wzywają. A powinno być na odwrót, bo to my jesteśmy dla ludzi. To kwestia zmiany myślenia i na to potrzeba czasu. Podobnie jak z podejściem Polaków do omijania podatków. Jak przyjechałem do Polski na początku lat 90. i na drodze stał policjant z radarem to praktycznie wszyscy ostrzegali światłami innych. Teraz ostrzega już tylko 1 na 20, bo 19 kierowców zdaje sobie sprawę, że ten policjant stoi z radarem po to, żeby inni nie jeździli za szybko. On stoi tam dla naszego bezpieczeństwa. Podobnie jest z podatkami: płacimy je, żeby mieć lepsze drogi, szpitale, edukację czy obronę narodową. Bez uczciwie płaconych podatków nie będzie pieniędzy na szeroko rozumiane inwestycje.

Ale przez lata poprzedniego ustroju Polacy byli przyzwyczajeni żeby jednak kombinować...

- Choć ostatnio sporo udało nam się zmienić, to rzeczywiście ciągle jest jeszcze na to społeczne przyzwolenie. Musimy tłumaczyć, że jeśli ktoś nie płaci podatków to nie jest bohaterem, lecz po prostu kradnie od nas wszystkich i łamie prawo. Jak uświadomimy sobie, że płacimy podatki do wspólnego budżetu na takie cele jak szkoły, infrastruktura, wojsko to unikanie płacenia zacznie być postrzegane przez społeczeństwo negatywnie. Wtedy łatwiej będzie ograniczać szarą strefę.

W ostatnim czasie z MF odeszło kilku dyrektorów kluczowych departamentów... To nie będzie problem z punktu widzenia tej instytucji?

- Żadna osoba nawet najbardziej wykształcona i doświadczona nie zrobi nic, jeśli działa w pojedynkę. My musimy pracować zespołowo. Jestem w MF prawie pół roku i wiem, że mamy tu dobrą drużynę. A zmiany na różnych stanowiskach są naturalne w każdej organizacji. 

Widział się pan już z inwestorami finansowymi?

- Rozmawiałem już z Bankiem Światowym, IMF, uczestniczyłem też w EcoFin. Przez ostatnie cztery lata na co dzień rozmawiałem z inwestorami, którzy decydują się inwestować w Polsce, otwierają fabryki.

To z jakim bagażem ich oczekiwań wszedł pan do ministerstwa?

- Kiedy ściągaliśmy Daimlera do Polski, to informacja ta była na pierwszych stronach gazet tylko przez parę dni. Natomiast od tego momentu na stałe zmieniło się życie ludzi dookoła miejsca, gdzie pojawiła się inwestycja. Zatrudnienie w okolicy wzrosło, różne branże zyskały przez jedną decyzję. To pokazuje o co chodzi w naszej pracy.

Trafił pan do resortu finansów w trudnym momencie, bo gospodarka zwolniła. Jaka może być polska recepta na spowolnienie?

- Nowe rynki! Nie doceniamy wciąż tego, co robią polscy przedsiębiorcy na nowych rynkach, musimy im jeszcze bardziej pomóc. Wszyscy wiemy o eksporcie do Unii, do Niemiec i to dobrze, bo zależy nam, żeby on rósł. Ale zobaczmy jak dynamicznie rośnie eksport do USA czy Azji. To zadanie dla kilku ministerstw. Stawiamy na współprace, a nie na konkurencję, ponieważ wszyscy gramy do jednej bramki. Zależy nam na jak najszybszym wzroście gospodarki, gdyż wtedy do budżetu trafi więcej pieniędzy. Mam też nadzieję, co widać już po danych, że gospodarka naszego głównego partnera zaczyna trochę znowu się rozpędzać.  

Premier wrzucił w kampanii wyborczej zerowy deficyt w 2020 roku, a panu przypada to zrealizować. To jest w ogóle do utrzymania?

- To jest ciągle nasz plan. Ambitny, ale uważam, że nadal realny.

A jaki będzie deficyt w 2019 roku? Wykonanie może być np. zbliżone do połowy planu 28,5 mld zł?

- Na pewno będzie to mniejszy deficyt niż zakładał plan. Więcej nie powiem na tym etapie.

Co pan sądzi o pomyśle likwidacji reguły wydatkowej i np. wprowadzeniu tzw. rady fiskalnej?

- Jeśli coś ma być lepszym rozwiązaniem to można o tym rozmawiać, ale przecież nie wszystko trzeba zmieniać.

Czy utrzyma się obecna dynamika wpływów z VAT?

- Na pewno dalszy wzrost wpływów jest możliwy, gospodarka cały czas rośnie. Jest też ciągle przestrzeń do poprawy ściągalności. Wprowadzamy kasy fiskalne, e-paragony, płatności elektroniczne co wyeliminuje znaczną część pasywnej szarej strefy, a z aktywną musimy iść w kierunku korzyści: jak płacisz podatek dostaniesz coś extra. Chodzi o to, żeby wyjście z aktywnej szarej strefy się opłacało i to jest najtrudniejsze do przeprowadzenia.

- Co istotne coraz więcej będziemy wiedzieli o operacjach finansowych, gdyż to konsekwencja nowych technologii. Niektórzy mówią "fiskus nas śledzi", a nie myślą o tym kto i co wie o nas przy korzystaniu z telefonu albo udziału w różnych programach lojalnościowych.

Samorządowcy narzekają, że rządowe zmiany w podatkach doprowadziły do pogorszenia ich budżetów, co oznacza mniej inwestycji...

- Widzę tu pewną nieuczciwość, bo jednocześnie niektórzy samorządowcy zapominają o większych przychodach dzięki płaconemu PIT i CIT, dzięki uszczelnieniu. Samorządy mają w swoich budżetach kilkanaście miliardów więcej z PIT i CIT. Ponadto w ostatnich miesiącach tego roku dodatkowy miliard złotych przekazaliśmy na podwyżki dla nauczycieli.

Przed przyjściem do ministerstwa był pan piewcą obrotu bezgotówkowego w gospodarce. Co może pan zrobić jako minister finansów?

- Mamy w Polsce blisko 220 mld zł w gotówce. Te pieniądze nie pracują dla gospodarki i trochę tego szkoda. Natomiast nie jest prawdą, że chcę usunąć z obrotu gotówkę. Jest wręcz przeciwnie - chcemy, żeby każdy sklep musiał akceptować gotówkę, czego dziś nie musi robić. Natomiast oczywiście będziemy promować rozwiązania bezgotówkowe.  

Czy w 2020 r znajdzie się miejsce na impulsy pobudzające gospodarkę?

- Myślimy o tym jak zachęcić Polaków do większego inwestowania w obligacje detaliczne, choćby przez tzw. inwestycje premiowe. Mamy pomysł na obligacje zerokuponowe o długim terminie, a drugi element to losowanie np. 1 mln zł raz na jakiś czas. Warto powalczyć o to, żeby ściągnąć choć część z tych dużych pieniędzy z rynku i zasilić nimi inwestycje.  

W pana wizji MF i zarządzania budżetem jest miejsce na podatek katastralny?

- Taka fundamentalna zmiana, jeśli kiedykolwiek miałaby być wprowadzona, musi przejść fazę szerokich konsultacji, także na poziomie politycznym. A zatem to nie minister finansów będzie decydować w takich sprawach.

A jak prezes PiS mówi, że idą cięższe czasy, to myśli sobie pan "uff, nie będzie nowych wydatków"?

- Nie. Rolą polityków jest wymyślanie nowych wydatków. Naszą rolą jest to z kolei wdrożyć i sfinansować. Jestem przekonany, że zarówno kierownictwo polityczne jak i premier zdają sobie sprawę co jest możliwe, a co nie. Będziemy wykorzystywać możliwości, ale nie będziemy przekraczać granic.

- A jeśli chodzi o kryzys, to nie mówmy o czymś, czego nie mamy! Bezrobocie mamy najniższe w historii, konsumpcja rośnie. Liczymy na dalszy wzrost inwestycji i innowacyjności, a za nimi pójdzie też wzrost płac.

Rozmawiał Paweł Czuryło

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: minister finansów

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM