Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

​Gospodarka zaskakuje. Jak długo jeszcze?

- Taka polityka gospodarcza, jak teraz, może na dalszą metę przynieść duże szkody - oceniają ekonomiści. Chodzi o finanse publiczne, które są obciążone wielkimi wydatkami, a te mogą nie mieć pokrycia w dochodach. Kłopoty zaczną się, gdy popsuje się koniunktura, a jej pogorszenie czyha już za rogiem.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego ma być aż tak źle? Właśnie dlatego, że polityka gospodarcza powinna być odpowiedzialna. Można oczywiście obecną politykę  poprawić - poprzez reformę finansów publicznych a zwłaszcza zwiększenie dyscypliny budżetowej. To teraz najpilniejsze zadanie dla rządu, gdyż obciążenia budżetu wydatkami rosną, a pogorszenie koniunktury spowoduje, że dochody państwa za nimi nie nadążą - przestrzegają ekonomiści.

Europejski Kongres Finansowy od ubiegłego roku zaprasza wybitnych ekonomistów - z banków, instytucji publicznych, firm doradczych oraz naukowców - żeby przedstawili prognozy dla polskiej gospodarki i finansów kraju. Prosi ich także o to, żeby wytypowali największe zagrożenia dla gospodarki, oraz przedstawili rekomendacje dla władz. Co powinny zrobić, żeby nie doszło do krachu.

Reklama

- Stworzyliśmy mapę ryzyk, na której najważniejsze są dwa. Pierwsze to nadmierne obciążenie transferami finansów publicznych i powiązany z tym nadmierny wzrost nierównowag. Drugie - bariera podażowa na rynku pracy - powiedział główny ekonomista banku Pekao Marcin Mrowiec prezentując podczas czerwcowego Kongresu w Sopocie prognozy zaproszonych przez EKF ekonomistów.

Z prognoz wynika, że choć na razie jest świetnie, za dwa-trzy lata sytuacja może się bardzo pogorszyć i to dla wszystkich Polaków. Dlaczego? Bo teraz, gdy gospodarka idzie pełną parą - wzrost PKB wciąż jest lepszy od wcześniejszych prognoz - rząd PiS wciąż dosypuje pieniędzy do pieca. Na razie je ma. Ale za parę lat - już niekoniecznie.

O jakich kwotach mówimy?

W tym roku z pieniędzy publicznych pójdzie kolejne ponad 40 mld zł tzw. transferów socjalnych, czyli "trzynasta" emerytura, pięćset złotych na każde dziecko i inne obietnice z "piątki Kaczyńskiego". To niemal 2 proc. PKB. Ekonomiści uważają, że to wbrew zdrowemu rozsądkowi.

- Obawiam się, że podgrzewanie koniunktury konsumpcyjnej doprowadzi do bardzo poważnego tąpnięcia - mówił podczas debaty jeden z twórców prognoz profesor Dariusz Filar, były członek Rady Polityki Pieniężnej.

Dlaczego miałoby nadejść "tąpniecie"? Premier Mateusz Morawiecki uzasadniając decyzje o kolejnych wydatkach powołuje się na teorie amerykańskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, które miały bardzo duże zasługi w wyciągnięciu USA z wielkiego kryzysu przełomu lat 20 i 30 zeszłego wieku. Mówił on - w największym uproszczeniu - że państwo powinno, na przykład poprzez publiczne wydatki, zasilać gospodarkę, by mogła odbić się od kryzysowego dna.

Zgoda. Ale Keynes mówił o gospodarce pogrążonej w recesji, a nie o gospodarce wciąż u szczytu koniunktury, jak teraz nasza. Uważał też, że właśnie wtedy, kiedy koniunktura jest znakomita, państwo powinno ciułać grosz do grosza (a raczej cent do centa), żeby w złych czasach mieć pole manewru do zwiększenia wydatków. Przy takiej koniunkturze jak teraz powinno gromadzić nadwyżki na złe czasy. Tak zresztą postąpiła większość państw Unii, które w ostatnich latach miały nadwyżki w swoich budżetach, czyli stworzyły - jak mówią fachowo ekonomiści - bufory fiskalne.

Jeśli rząd w dobrych czasach potrafi stworzyć takie bufory, kiedy koniunktura się załamie, może zwiększać wydatki lub też obniżać podatki. Wtedy dzięki rządowym wydatkom gospodarcze załamanie jest mniej dotkliwe i dla ludzi, i dla firm. Ale jeśli się rozrzuca pieniądze, kiedy koniunktura jest znakomita, szansa na to, że na złe czasy starczy pieniędzy zostaje zaprzepaszczona. Albo trzeba się będzie bardzo mocno zadłużać. 

- Ekonomiści naprawdę nie powinni sprzeczać się o to, czy trzeba dodawać impuls fiskalny wielkości 2 proc. PKB  przy wzroście (gospodarczym) w tempie ok. 5 proc. - mówi Janusz Jankowiak tłumacząc, że żadna teoria ekonomiczna nie zaleca  dosypywania koksu do rozgrzanego pieca.

Nowe wydatki

Nasz rząd idzie taką, niebezpieczną ścieżką. Zamiast starać się o nadwyżki, podejmuje się wciąż nowych wydatków. A - niestety - dekoniunkturę widać już za drzwiami. Wprawdzie gospodarka nas wciąż zaskakuje swoją dobrą kondycją i zapewne nie sprawdzą się zeszłoroczne prognozy o osłabieniu wzrostu PKB już w tym roku poniżej 4 proc., ale kolejne lata będą już znacznie gorsze.

Kilkunastu wybitnych ekonomistów poproszonych przez EKF o prognozy gospodarcze, przewiduje na ten rok osłabienie wzrostu PKB do nieco ponad 4,3 proc. z 5,1 proc. w zeszłym roku. Ale w 2021 i w 2022 roku PKB będzie rósł już w tempie poniżej 3 proc. rocznie. 

W przyszłym, czyli w 2020 roku nie będzie jeszcze źle. Co więcej, rząd śmiało zmieści się nawet w regule wydatkowej, która zapisana jest w prawie, i która pozwala w przyszłym roku zwiększyć wydatki państwa o 52,6 mld zł. Kłopot z tym, że wydatki zostaną zwiększone raz na zawsze, bo także będą zapisane w ustawach. A co z dochodami?

Ekonomiści przyjrzeli się czym rząd zamierza sfinansować "piątkę Kaczyńskiego" i wynika z tego rzecz bardzo ich niepokojąca. Otóż w przyszłym roku - zgodnie zresztą z deklaracjami rządu z kwietniowej Aktualizacji Programu Konwergencji - wzrost wydatków finansowany będzie głownie z dochodów jednorazowych. Będzie to na przykład sprzedaż praw do emisji CO2 czy częstotliwości telekomunikacyjnych służących do budowy łączności 5G. Taki dochodów w kolejnych latach już nie będzie, a w przyszłym roku w sumie dadzą one ok. 40 mld zł.

- Finansowanie w perspektywie 2020 w dużej mierze jest pod kontrolą dzięki jednorazowym czynnikom, choć może się zdarzyć, że pojawią się nowe wydatki, albo niektórych wpływów nie będzie. Prawdziwy test nastąpi w 2021 roku, kiedy nie będziemy mieli czynników jednorazowych -  powiedział Marcin Mrowiec. 

- Do 2020 mieścimy się w regule, ryzyko rośnie w latach kolejnych. Trwale zwiększamy sztywne wydatki państwa niekoniecznie kierując jej w najbardziej rozwojowych kierunkach. Przez 30 lat mieliśmy szczęście (...) nie można liczyć na to, ze nas grawitacja nigdy nie dotknie - dodał.

- Niepokojące jest coraz większe usztywnienie wydatków. Dochodów jednorazowych nie będzie w kolejnych latach po 2020 roku. Dochody uzależnione od koniunktury będą spadały, gdy gospodarka zacznie zwalniać - powiedział były wiceminister finansów Ludwik Kotecki.

Dariusz Filar dodał, że z powodu wcześniejszych programów socjalnych PiS polski dług publiczny, liczony według metodologii unijnej, zwiększył się w ciągu minionego roku o 110 mld zł i przekroczył barierę biliona zł. Wprawdzie PKB rośnie szybciej niż dług, więc jego relacja do PKB się zmniejsza, ale gdyby pogorszyły się warunki finansowe, to odsetki od coraz większego zadłużenia byłyby horrendalnie wysokie.

W dodatku rząd starając się zwiększać dochody państwa często robi to w taki sposób, że "jawny" dług wprawdzie się nie zwiększa, ale rośnie dług ukryty, czyli np. zobowiązania wobec przyszłych emerytów. Tak jest w przypadku wprowadzenia składek na ZUS od dochodów rocznych powyżej 30-krotności średnich. Więc przyszłe zobowiązania emerytalne będą większe.    

- Jeśli chodzi o dłuższą perspektywę moje obawy nieustannie rosną - powiedział.

Według prognoz ekonomistów dla EKF, finanse publiczne będą miały w tym roku deficyt 1,7 proc., który w 2022 roku wzrośnie do 2,5 proc. 

Kluczowe inwestycje

Mamy wielkie transfery konsumpcyjne, więc wciąż powodem tego, że gospodarka będzie rosła, choć już wolniej, będzie głównie konsumpcja. Do tego wzrost płac będzie już mniejszy, ale wciąż wysoki. Konsumpcja w tym i przyszłym roku wzrośnie o ponad 4 proc., w 2021 - już tylko trochę ponad 3 proc., a w 2022 będzie to jeszcze mniej. Społeczeństwo zacznie odczuwać skutki spowolnienia.  

- Nie jest zaskoczeniem, ze wzrost będzie napędzany konsumpcją prywatną. A to spowodowane jest bardzo dobrą sytuacja na rynku pracy. Dynamika płac brutto będzie cały czas wysoka. Stopa bezrobocia będzie praktycznie niezmienna, to znaczy, że jesteśmy blisko stopy bezrobocia naturalnego - mówił Marcin Mrowiec.

Z inwestycjami - jak przewidują ekonomiści - cały czas będzie słabo. Oczywiście - dostajemy gigantyczne pieniądze z Unii Europejskiej i jak na razie są one brane pełnymi garściami, ale pomiędzy jedną a drugą siedmioletnią perspektywą budżetową zawsze jest taki moment, kiedy pieniądze z poprzedniej już zostały wydane, a nowych wydawać jeszcze nie zaczęto. Jedyna szansa na wzrost inwestycji w tym czasie, to inwestycje sektora prywatnego. A te - według prognoz - będą mizerne.

Choć dane GUS za I kwartał pokazywały silny wzrost inwestycji, o ponad 12 proc., dalej już nie będzie tak dobrze. W tym roku nakłady brutto na środki trwałe wzrosną o 6,3 proc., a w kolejnym latach będzie to coraz mniej. W 2021 roku - zaledwie 2,5 proc.

- To jest słabe tempo jak na to, ile nasza gospodarka powinna inwestować - powiedział Marcin Mrowiec.

Dlaczego inwestycje prywatne są tak słabe, choć wykorzystanie przez firmy mocy produkcyjnych jest na rekordowych poziomach? Bo przedsiębiorcy naprawdę zaczęli się bać fiskusa. I nie chodzi tu wcale o "VAT-owskich mafiozów", ale o wszystkich, których rozliczenia podatkowe fiskus może zinterpretować na ich niekorzyść w gąszczu nieprecyzyjnych przepisów. 

- Ryzyko podatkowe jest za duże (...) Sposób poprawiania ściągalności (podatków) jest bolesny (...) W odczuciu przedsiębiorstw moc urzędnika jest bardzo duża - powiedział główny ekonomista banku ING BŚK Rafał Benecki.

W ten sposób rozwój będzie przygasał. Ale zderza się też z jeszcze inną ścianą. Już od kilku lat przedsiębiorcy narzekają na brak rąk do pracy. Ta sytuacja będzie się pogarszać, bo polskie społeczeństwo się starzeje. Systematyczni Niemcy obliczyli, że żeby utrzymać gospodarkę na kursie będą potrzebowali ok. 260 tys. pracowników z zagranicy. Co roku przez najbliższe 40 lat.

Dlatego Polska powinna starać się zwiększać aktywność zawodową społeczeństwa, znacznie niższą niż średnia w Unii i tworzyć swoją inteligentną, długofalową politykę przyjmowania imigrantów. Rafał Benecki wyliczył, że ok. 1 mln studentów, 600 tys. emerytów i 300 tys. kobiet mogłoby spokojnie przyjść lub wrócić na rynek pracy. Ale nie da się tego osiągnąć bez nakładów. 

- Kluczowy jest stan zdrowia emerytów. W świetle badań europejskich nie jest zbyt dobry. Inwestycja w służbę zdrowia mogłaby spowodować, żeby więcej osób pracowało - powiedział Rafał Benecki. 

- Nowe transfery (jak 500+) zatrzymują sporo kobiet w domu - dodał.

Czym się to skończy za - powiedzmy - trzy lata, jeśli rząd nie zareaguje na ostrzeżenia i nie zmieni podejścia do wydawania publicznych pieniędzy?

- Możliwe są dwa rozwiązania, albo podniesienie podatków, albo pozbycie się reguły wydatkowej. Taką sytuację będziemy mieli, kiedy gospodarka przestanie rosnąć o 5 proc., a będzie rosnąć o 2-3 proc. - powiedział Ludwik Kotecki.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: bankowość

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM