Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Eugeniusz Gatnar: Nie widzę możliwości zaangażowania NBP w rozwiązanie tematu kredytów frankowych

Kancelaria Prezydenta wciąż jeszcze pracuje nad projektem ustawy o pomocy dla frankowiczów. Dyskusja dotyczy także roli, jaką miałby w tym procesie pełnić Narodowy Bank Polski. - Najlepiej, jeśli przyjęte rozwiązanie będzie rozłożone w czasie i przede wszystkim będzie zakładać, że ani Skarb Państwa, ani NBP nie będą stroną tego porozumienia. Moim zdaniem, banki powinny z każdym klientem prowadzić rozmowy indywidualnie i szukać najlepszego rozwiązania - mówi Interii prof. Eugeniusz Gatnar, członek Rady Polityki Pieniężnej.

Interia.pl: Jak pan przyjął decyzję agencji Moody's, którą poznaliśmy w nocy z piątku na sobotę?
Profesor Eugeniusz Gatnar, członek RPP: - Była ona dla mnie całkowicie naturalna. Nie było powodu, aby obniżać rating naszego kraju. Polska znajduje się na ścieżce zrównoważonego, stabilnego wzrostu. Odczyt wstępny PKB, wskazujący na wzrost 3 proc. w pierwszym kwartale br. jest oczywiście gorszy niż ten z czwartego kwartału 2015 r. (4,3 proc. - red.), ale sądzę, że będzie on wyższy w sytuacji, gdy nie będziemy już mówić o publikacji flash, a o rzeczywistym, ostatecznym wyniku. Co jednak ważne, ten poziom jest dwukrotnie wyższy niż w strefie euro (1,5 proc. - red.) i w Stanach Zjednoczonych. Nie było więc żadnych ekonomicznych przesłanek dla obniżki ratingu.

Reklama

W połowie stycznia agencja ratingowa S&P obniżyła jednak rating dla Polski do "BBB+" z "A-" Moody's też ostrzega, że w wyniku kolejnych wydatków wskaźniki budżetowe mogą się pogorszyć.
- Po tym, co zrobił w styczniu bieżącego roku S&P, który za podstawę obniżenia ratingu przyjął czynniki polityczne, byłem przekonany, że każdy, kto weźmie pod uwagę fundamenty polskiej gospodarki, nie powinien wątpić, że do obniżenia nie dojdzie.

A cięcie perspektywy nie powinno niepokoić? To jednak pewne ostrzeżenie przed możliwą rewizją samego ratingu.
- Zmiana perspektywy, tłumaczona problemami i napięciami, które mogą powstać w systemie bankowym w wyniku rozwiązań dotyczących przewalutowania kredytów frankowych, jest trudna do uzasadnienia, ponieważ  tego projektu jeszcze nie ma. Tak naprawdę nie wiemy, jakie będą rozwiązania w tej kwestii i czy to system bankowy w jakikolwiek sposób osłabi. Gdyby banki same bez angażowania władzy próbowały się porozumieć ze swoimi klientami, to nie byłoby tego problemu. Przede wszystkim powinny oddać spready, które na Węgrzech Sąd Najwyższy uznał za najbardziej ewidentny rodzaj wykorzystania przez banki nierównowagi stron.
- NBP prowadzi badania, w których jasno wynika, że 95 proc. Polaków mówi, że ich poziom wiedzy ekonomicznej jest mały, a jedynie 5 proc. uważa, że jest on wystarczający dla tego, aby być świadomą stroną różnych umów z instytucjami finansowymi.

Część obserwatorów wskazuje, że jednym z rozwiązań jest zwrot spreadów...
- To, w zależności jak liczyć, maksymalnie 9 mld złotych. Gdyby to banki na samym początku oddały kredytobiorcom i powiedziały: "przepraszamy, postąpiliśmy nieelegancko, wykorzystaliśmy naszą przewagę wiedzy", to nie byłoby ani tego napięcia, ani poczucia krzywdy. Nie ma na razie ostatecznego rozwiązania. Nie wiem, jak miałaby taka pomoc zadłużonym w walutach obcych wyglądać. Wierzę, że dojdzie do kompromisu, który będzie uwzględniał potrzebę zachowania stabilności systemu bankowego. Najlepiej, jeśli przyjęte rozwiązanie będzie rozłożone w czasie i przede wszystkim będzie zakładać, że ani Skarb Państwa, ani NBP nie będą stroną tego porozumienia. Moim zdaniem, banki powinny z każdym klientem prowadzić rozmowy i szukać najlepszego rozwiązania.

Pojawiają się jednak informacje o możliwości zaangażowania się NBP w rozwiązanie tematu kredytów frankowych.
- Nie widzę takiej możliwości i uważam, że to nie byłoby dobre. Jestem za tym, żeby rozwiązanie polegało na porozumienie stron, które zawierały umowę kredytową.

Szacunkowe koszty z przewalutowania to np. w opinii KNF kilkadziesiąt mld złotych. Czy taki wariant pana zdaniem w ogóle wchodzi w grę?
- Jest wiele różnych wyliczeń. NBP wskazuje na koszt rzędu ok. 44 mld złotych, w tym wliczone są oczywiście spready, o których rozmawialiśmy.

W takim razie czy ten krok dotyczący spreadów byłby wystarczający, czy jest to jedynie wstęp do rozwiązania całego problemu?
- Jest to krok już mocno spóźniony, chyba trudny teraz do wykonania, dlatego że pojawiło się bardzo wiele oczekiwań. Gdyby banki na samym początku oddały spready, dzisiaj bylibyśmy w zupełnie innym miejscu.

Czeka nas gorący lipiec biorąc pod uwagę dwa przeglądy ratingów (S&P i Fitch), w szczególności w sytuacji wciąż trwającej dyskusji odnośnie kredytów frankowych?
- Nie sądzę. Podstawy polskiej gospodarki są naprawdę niezłe. Mamy jeden z najwyższych wzrostów PKB w Europie, który jest wspierany przede wszystkim przez konsumpcję, której tak brakuje w strefie euro. Strefa euro ze swoim chronicznym brakiem popytu jest w zupełnie innej lidze niż Polska. Konsumpcja wewnętrzna wspiera dynamikę wzrostu gospodarczego we wszystkich krajach byłego bloku wschodniego. Co ciekawe, Niemcy zapraszając emigrantów także mieli nadzieję właśnie na ich znaczny udział we wzroście wewnętrznego popytu.

Rozmawiali Bartosz Bednarz i Paweł Czuryło

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: frankowicze | kredyt walutowy

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM