Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Czy wkrótce padnie propozycja podwyżki podatków?

Rząd, wprowadzając program 500 Plus, zaczął realizować ambitną politykę społeczną. Nie sposób jej kontynuować bez odpowiednich źródeł finansowania. Dlatego już teraz powinien rozpocząć dyskusję na temat tego, kto powinien płacić wyższe podatki, gdyż budżet na 2018 może się nie domknąć.

Na przyszły rok 59,3 mld zł deficytu budżetowego zostało zaplanowane "na styk", żeby nie przekroczyć dopuszczalnej w Unii granicy 3 proc. PKB. Mimo licznych wątpliwości i zastrzeżeń, ekonomiści uważają, że deficyt, choć w rekordowej wysokości, będzie możliwy do utrzymania.

W tym roku ponad połowę finansowania kwoty 17 mld zł na program 500 Plus dały dodatkowe dochody z aukcji częstotliwości telekomunikacyjnych dla LTE, a podatek od instytucji finansowych da ok. 3,5 mld zł. To i tak sporo, choć znacząco mniej niż zapisano w budżecie. Niedawno Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów powiedział, że pomimo to na program 500 Plus zabraknie ok. 5 mld zł.

Reklama

Jakie rząd teraz znajdzie rozwiązanie? Pięciomiliardowa dziura jest pewnie do załatania. Prawdopodobnie przytnie trochę inne wydatki budżetowe, nieco opóźni współfinansowanie inwestycji unijnych i taka kwota zostanie zaoszczędzona. Zauważmy jednak, że stało się tak pomimo już widocznego w zeszłym roku zwiększenia ściągalności VAT i dalszej poprawy w tym roku.  

W przyszłym roku gospodarka ma jeszcze przyspieszyć i wzrost PKB wynieść aż 3,9 proc. Ceny zaczną w końcu iść w górę tak szybko, że średnioroczna inflacja wyniesie 1,3 proc. To bardzo optymistyczne założenia, tym bardziej, że na razie wyraźnego odbicia cen nie widać (choć oczywiście nastąpi niebawem tzw. efekt bazy), a gospodarka w pierwszych dwóch kwartałach wyraźnie przyhamowała.

Generalnie jednak dochody przyszłorocznego budżetu nie zostały zaplanowane w nadmiernie optymistyczny sposób. Jeśli pominiemy efekty ściągalności podatków, to i wzrost dochodów odpowiada prognozowanemu wzrostowi popytu wewnętrznego. Natomiast największe ryzyko związane jest właśnie z poprawą ściągalności podatków - uważa główny ekonomista BZ WBK Maciej Reluga.

- Wszystko może się rozbić o założenie wyższej ściągalności - mówi portalowi Interia.

Porównajmy efekty "ściągalności". Rząd uzyskał w zeszłym roku 124,2 mld zł z VAT, o ponad 8 mld zł więcej niż zaplanował w budżecie. W przypadku podatków bezpośrednich nie udało się uzyskać wpływów większych od zakładanych. Odwołany właśnie minister finansów Paweł Szałamacha mówił w lipcu, że wpływy z VAT były po półroczu większe od ubiegłorocznych o 3,5 mld zł, a ogółem dochody podatkowe - o 6-7 proc. większe.

W tym roku po ośmiu miesiącach dochody z VAT wyniosły ponad 87 mld zł, gdy w tym samym okresie zeszłego roku było to ponad 81 mld zł. Wygląda więc na to, że ten podatek może przynieść budżetowi w tym roku więcej niż zaplanowane 130 mld zł. Jeśli w przyszłym roku postępy w ściągalności VAT będą porównywalne do tegorocznych, z tego podatku rząd ściągnie kilka miliardów złotych więcej. Według budżetu "poprawa ściągalności" da w przyszłym roku dodatkowo 8 mld zł z tytułu VAT plus 2 mld zł z CIT. Maciej Reluga uważa, że jeśli to się nie uda i z tego tytułu powstanie dziura w budżecie, trzeba będzie w trakcie roku obniżyć wydatki.

 

Jeśli jednak PKB w tym i przyszłym roku będzie rósł o 3-3,5 proc., to dochody budżetu mogą okazać się niższe od planowanych. Wzrost PKB mniejszy o 0,5 pkt proc. to ok. 1,4 mld zł mniejsze wpływy z podatków. Jeśli w przyszłym roku ceny - zamiast wzrosnąć średniorocznie o 1,3 proc. - zatrzymają się na mniej więcej stabilnym poziomie, dochody podatkowe mogą być o kolejne 1,5-2 mld zł mniejsze.

Te ryzyka spowodowały zapewne, że rząd zapowiedział niedawno utrzymanie stawki VAT w wysokości 23 proc. do 2018 roku. Przypomnijmy, że miała ona obowiązywać pierwotnie do końca 2014 roku i została przez poprzednią ekipę przedłużona o dwa lata. Teraz wysokość tej stawki przedłuży się o kolejne dwa.

Tak więc podatki i tak rosną. Wprawdzie wpływy z daniny nałożonej na instytucje finansowe  będą mniejsze od zakładanych, ale w sumie w dość prosty sposób "przerzucane" są już na klientów instytucji finansowych. Podobnie będzie też z podatkiem handlowym. Pośrednio więc i tak większe podatki płacą konsumenci, czyli wszyscy podatnicy. Sytuacja byłaby bardziej przejrzysta, gdyby wiedzieli, ile i dlaczego płacą.    

Równocześnie przed rządem staje teraz jednak najpoważniejsze wyzwanie - zwiększenie opodatkowania całej gospodarki i wszystkich dochodów, zwłaszcza jeśli chce kontynuować aktywną politykę społeczną. A poza tym powinien zacząć myśleć o zmniejszaniu deficytu budżetowego w kolejnych latach.  

Niedawno wicepremier Mateusz Morawiecki mówił, że komfort finansom publicznym zapewniłoby zwiększenie opodatkowania PKB do ponad nieco 17 proc. W przyszłym roku stopa opodatkowania całej gospodarki ma wynieść 15,3 proc. Te dwa punkty procentowe PKB to konieczność znalezienia dodatkowych 36-40 mld zł dochodów dla budżetu. To będzie prawdopodobnie konieczne już od 2018 roku i dlatego dyskusja nad tym, z czyjej kieszeni powinny pochodzić te pieniądze, powinna zacząć się już dziś.   

- Jeśli założymy wydatków 500+ i dodamy do tego efekty obniżenia wieku emerytalnego, to w 2018 roku budżet będzie bardzo napięty - mówi Maciej Reluga.

Zapowiadane wprowadzenie jednolitego podatku, łączącego obecny PIT, składkę zdrowotną i składkę na ubezpieczenia społeczne, byłoby bardzo dobrą okazją do tego, żeby stopę opodatkowania PKB zwiększyć. Będzie też okazją do stworzenia szczelnych przepisów podatkowych, tak żeby PIT i CIT oraz składki nie wyciekały z systemu. Ten rok da zapewne  odpowiedź na pytanie, jakiego zwiększenia dochodów budżetu można się spodziewać po poprawie ściągalności VAT. I czy ambicje w tym zakresie nie były nadmierne.  

Maciej Reluga przewiduje, że jednolity podatek będzie uwzględniać wprowadzenie wyższej kwoty wolnej od podatku (co też jest jedną z zapowiedzi wyborczych PiS), a co poskutkuje zmniejszeniem opodatkowania osób o niskich dochodach. Jego zdaniem operacja ta powinna być neutralna dla budżetu, czyli w sumie nie zwiększać wpływów podatkowych, co będzie oznaczało większą redystrybucję w ramach podatku PIT.

Jeśli jednak rząd będzie chciał wrócić na ścieżkę zmniejszania deficytu, co powinno być średnioterminowym strategicznym celem, zwłaszcza w sytuacji, gdy gospodarka rośnie, zwiększenie stopy opodatkowania powinno być większe. Pora więc na bardzo rzeczową dyskusję o tym, kto i jak wysokie podatki powinien płacić. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: podatki | PIT | VAT

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM