Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Czy świat powstrzyma globalne ocieplenie bez Stanów Zjednoczonych?

Stany Zjednoczone rozpoczęły procedurę wychodzenia z porozumienia paryskiego, która ma zakończyć się 4 listopada 2020 roku, a więc dzień po wyborach prezydenckich w USA. Co oznacza odstąpienie światowego mocarstwa od działań na rzecz neutralności klimatycznej?

Porozumienie paryskie przyjęte na konferencji klimatycznej w Paryżu w 2015 roku zakłada podjęcie przez państwa działań, które mają na celu ograniczenie wzrostu średniej temperatury na świecie do mniej niż 2 stopni Celsjusza, a jeżeli to możliwe do 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu z epoką przedindustrialną.

Inicjatorami zawarcia porozumienia były Stany Zjednoczone i Chiny. Wszystko zmieniło się, kiedy do władzy doszedł Trump, który jeszcze w kampanii wyborczej zapowiadał, że wypowie umowę międzynarodową. Jak mówi dr hab. Aleksander Gubrynowicz z Uniwersytetu Warszawskiego, który specjalizuje się w prawie międzynarodowym, można się dziwić dlaczego zrobił to dopiero teraz.

Reklama

Sól w oku Trumpa

- Prezydent Trump nie czuł się komfortowo z tym, że narzucane mu są reguły korzystania ze źródeł energii, które zgodnie z nauką o klimacie i opartym na niej porozumieniem paryskim mają być coraz mniej emisyjne - wyjaśnia Lidia Wojtal, ekspert ds. polityki klimatyczno-energetycznej.

W porozumieniu paryskim jest mowa o przekierowaniu środków finansowych na inwestycje przyjazne środowisku. Traktat zakłada również, że wszystkie państwa mają obowiązek działania, żeby przeciwdziałać zmianom klimatu. - W krajach rozwijających się, na przykład nawet w Chinach i Indiach emisje będą mogły nadal rosnąć, bo w przeszłości działania tych państw nie przyczyniły się do powstania obecnej sytuacji klimatycznej. Natomiast Stany Zjednoczone już muszą redukować swoje emisje. Ta nierównowaga jest solą w oku Trumpa - mówi Lidia Wojtal.

Sam Trump od początku był nieprzychylny polityce zmierzającej do neutralności klimatycznej. Między innymi dlatego, że biznes związany z paliwami kopalnymi, to fundament wsparcia finansowego dla Republikanów. Jednym z donatorów Trumpa podczas ostatniej kampanii prezydenckiej był amerykański magnat węglowy Bob Murray, założyciel Murray Energy. W październiku firma zbankrutowała, mimo przychylności w gabinecie owalnym. To już ósma amerykańska firma węglowa, która ogłosiła w tym roku bankructwo.

Powód? Wysoka cena węgla w porównaniu do gazu ziemnego i odnawialnych źródeł energii, która generuje coraz większe straty biznesu węglowego. Już teraz na pierwszym miejscu w miksie energetycznym Stanów Zjednoczonych plasuje się gaz. Węgiel jest na drugim miejscu, atom na trzecim, a na czwartym OZE.

Stany (nie)Zjednoczone

- Trzeba pamiętać, że wyjście USA z porozumienia paryskiego nie zmienia działań, które podjęły poszczególne stany w oderwaniu od polityki federalnej - wskazuje Lidia Wojtal. Przykładem jest Kalifornia, która prowadzi własną politykę zmierzającą do redukcji emisji dwutlenku węgla.

Jak mówi dr Marcin Popkiewicz, współautor książki "Nauka o klimacie", w Stanach Zjednoczonych realizowanych jest mnóstwo innowacyjnych projektów energetycznych, ale polityka federalna może to stymulować albo spowalniać. Teraz mamy do czynienia z tym drugim przypadkiem. - Gdyby administracja prowadziła działania systemowe i wdrażała sprzyjający transformacji układ regulacyjny, to przebiegałaby ona szybciej i w energetyce, i w transporcie, i innych sektorach. Tymczasem decyzje prezydenta USA idą w odwrotnym kierunku: na wiele sposobów - mniej lub bardziej ukrytych - dotowane są paliwa kopalne, luzowane są przepisy dotyczące ochrony środowiska, co powoduje, że koncerny wydobywcze przerzucają koszty zarówno na lokalne społeczności, jak i na całą ludzkość - wyjaśnia Popkiewicz.

Z drugiej strony, torpedowanie działań na rzecz zmniejszenia emisji spotkało się w Stanach Zjednoczonych z dużym oporem społecznym. - Większość Amerykanów nie zgadza się z decyzją prezydenta o wycofaniu się z umowy paryskiej. Poparcie dla pozostania USA w porozumieniu paryskim i działań na rzecz ochrony klimatu wyraża ponad 90 procent Demokratów, ale też większość Republikanów - mówi Popkiewicz.

A to może przyczynić się do powstawania nowych ruchów na rzecz neutralności klimatycznej. - Amerykańskie społeczeństwo szybko uświadamia sobie, jakie mogą być konsekwencje dalszego zwiększania poziomu emisji dwutlenku węgla. Bez Trumpa nie byłoby ruchu Green New Deal, a biznes i administracje stanowe zmobilizowały się do walki o neutralność klimatyczną - dodaje Popkiewicz.

Kurs do katastrofy?

Stany Zjednoczone jeszcze nie wyszły z porozumienia paryskiego, ale rozpoczęły procedurę wychodzenia z niego. Oficjalnie zakończy się ona za rok, dzień po wyborach prezydenckich w USA. Nowy przywódca może wycofać się z decyzji Trumpa w ciągu 30 dni.

Odstąpienie od umowy międzynarodowej było obliczone na efekt polityczny, bo w praktyce porozumienie paryskie nie nakłada na państwa żadnych konkretnych zobowiązań. - To nie jest tak, że ktoś kazał Stanom Zjednoczonym podjąć konkretny obowiązek redukcyjny. Każde państwo, które jest stroną porozumienia zdecydowało samodzielnie, o ile zmniejszy swoje emisje. Barack Obama był ambitnym politykiem i przewidział redukcję emisji przez USA o 26-28 proc. do roku 2025 w stosunku do roku 2005 - mówi Lidia Wojtal. Na razie nie brakuje oficjalnych danych na temat tego, jaką część planu udało się zrealizować. W ubiegłym roku na szczycie COP24 w Katowicach poinformowano natomiast, że emisje USA związane z energetyką spadły o 14 proc. w stosunku do 2005 r.

Jak wyjaśnia dr hab. Aleksander Gubrynowicz, mechanizm przewidziany w porozumieniu paryskim jest bardzo miękki. W kontrakcie jest mowa o wkładzie krajowym, który w oryginalnym tekście porozumienia określono jako national contribution.  - To sformułowanie stanowi wytrych. Kontrybutor może wnieść swój wkład, ale nie jest do tego zobowiązany. Biorąc pod uwagę cel porozumienia, jest to konstrukcja nieefektywna - tłumaczy Gubrynowicz. 

Zdaniem prawnika, odstąpienie Stanów Zjednoczonych od umowy międzynarodowej ma jednak pewne konsekwencje. - Dopóki USA były stroną porozumienia paryskiego, to chociaż jest ono kulawe i niedoskonało, mogłoby stworzyć platformę do dyskusji na temat tego, co dalej robić ze zmianami klimatycznymi - mówi Gubrynowicz. Podobnego zdania jest Marcin Popkiewicz. Jak wyjaśnia Stany Zjednoczone są krajem, który jest odpowiedzialny za ok. 1/7 globalnej emisji dwutlenku węgla. W polityce międzynarodowej mają pozycję lidera, na którego wielu się ogląda.  W  tym konkretnym przypadku nie dają zaś najlepszego przykładu.

- Spóźniliśmy się o 30 lat z wycofaniem się z modelu gospodarek opartego na paliwach kopalnych. Pełna dekarbonizacja powinna nastąpić w ciągu maksymalnie 30 lat, a tymczasem emisje biją nowe rekordy. Nie jesteśmy na kursie do powstrzymania zmian klimatycznych, ale na kursie do globalnej katastrofy. Pytaniem pozostaje, jak poważna ona będzie - kończy Popkiewicz.

Dominika Pietrzyk

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM