Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Daleko do fajerwerków na rynku pracy

Kilkaset tysięcy osób sprawdza teraz, czy przejść na emeryturę. Przeciętnie Koreańczyk z Korei Południowej pracuje do 73. roku życia, Japończyk do 69. roku życia. To zasadnicza różnica wobec przeciętnego Polaka, który opuszcza rynek pracy w wieku ok. 63 lat - zwraca uwagę Joanna Tyrowicz, ekonomistka z ośrodka badawczego GRAPE i Uniwersytetu Warszawskiego.

Aleksandra Fandrejewska, Interia: Czego się możemy spodziewać na rynku pracy w perspektywie pięciu lat?

Joanna Tyrowicz: - Rozumiem potrzebę, żeby ktoś wreszcie powiedział, co będzie dalej, ale nie jestem jej w stanie zaspokoić. Z jednej strony część analityków spodziewa się znaczącego wzrostu płac, ale z drugiej strony przyczyny, dla których rynek pracy nas nie zachwycał w ostatnich latach, nie zniknęły, nie zmieniły się. Jeśli te kwestie zdominują popyt na pracę, wytęsknione podwyżki nie nadejdą. Wciąż borykamy się z takimi samymi problemami strukturalnymi.

Reklama

To znaczy?

- Relatywnie złe są relacje pracownik - pracownik. Ani pracownicy, ani pracodawcy nie umieją negocjować płac, co czyni także podwyżki rzadkimi i uznaniowymi. Często w firmach nie ma systemu wynagrodzeń, po prostu szef decyduje, kiedy i jak wzrośnie budżet na wynagrodzenia. Kodeks pracy nie ułatwia sprawy, nakładając na zasady współpracy między pracodawcą i pracownikiem wiele przestarzałych i niedostosowanych do dzisiejszych warunków ograniczeń. Co jednak najważniejsze, mamy nieefektywne pośrednictwo pracy. Pomimo rekordowo niskiego bezrobocia, nadal bardzo długo szuka się pracy, ponad 10 miesięcy. I od niemal trzech lat bardzo długo się szuka pracownika. Te zjawiska się nie zmieniają, tyle, że bezrobocie jest nieco niższe, a popyt na pracę może nieco wyższy. Zdecydowanie za wcześnie na optymizm, szczególnie zaś trudno mi uwierzyć, że z nagle wszyscy dostaną wielkie podwyżki.

Realnie płace rosną w tym roku wolniej niż w zeszłym...

- Tak. Tylko do opinii publicznej trafiły informacje o wzroście nominalnym. I te są rzeczywiście wyższe niż rok temu, stąd wielu analityków wygląda powtórki z lat 2006-2008, boomu na rynku pracy, gdy wynagrodzenia rosły realnie o 12 proc. Dość szybko nadszedł globalny kryzys finansowy i nie wiemy jak długo płace wyprzedzałyby wzrost wydajności pracy, gdyby tamten okres prosperity potrwał dłużej. Ale nie mamy pewności, że tamta sytuacja się powtórzy, a raczej wiemy na pewno, że dziś wszystko jest inaczej niż wtedy: inna jest demografia, nie ma poakcesyjnego odpływu pracowników, nie ma nagłego wzrostu popytu w przemyśle związanego z poakcesyjnym przyspieszeniem w eksporcie, nie ma nagłego napływu centrów biznesowych do Polski i idącego za nim wzrostu popytu na pracę w usługach, nie ma wreszcie boomu w budownictwie. Mamy za to za sobą kilka lat tzw. "chomikowania" pracy, tj. sytuacji, gdy pracodawcy woleli zachować pracowników pomimo braku popytu na ich dobra czy usługi niż ich zwalniać. Gdyby uwzględnić w pełni "chomikowanie", bezrobocie w 2013 r. byłoby o ponad 2 pkt proc. wyższe od tego, które mierzy się tradycyjnie. To "chomikowanie" także wpłynęło na relacje pomiędzy pracownikami i pracodawcami, na przykład ograniczając skalę i częstotliwość podwyżek. Z tych wszystkich przyczyn trudno mi wierzyć w scenariusz "powtórki" z 12 proc podwyżkami.

Z danych BAEL wynika, że w ciągu dwóch lat liczba pracujących zwiększyła się o ok. 450 tysięcy osób. Głównie są to osoby pracujące na podstawie umów o pracę. Czy to oznacza, że firmy zaczęły przyjmować na etat tych, którzy do tej pory mieli inne typy umów?

- Nie. Opowieść o wielkiej liczbie śmieciówek w Polsce jest niezgodna z danymi. Są branże - na przykład medialna - gdzie ich stosowanie przekracza normy przyzwoitości, ale na umowę o pracę pracuje w Polsce ponad 12,5 mln ludzi z 16,2 mln wszystkich pracujących. Przewaga tego typu umów się nie zmienia od lat. Większość firm najpierw korzysta z umów czasowych i dopiero druga lub trzecia umowa to stały angaż. Ale też 60 proc. pracowników dostaje umowę stałą w ciągu roku od daty ich zatrudnienia.

Dlaczego nie można w takim razie znaleźć pracownika?

- Bo w Polsce źle funkcjonuje pośrednictwo pracy. System komercyjny dotyczy tylko wąskich segmentów, a system publiczny jest po prostu nieskuteczny. Za to może nieco "namieszać" w społecznym odbiorze sytuacji na rynku pracy i tak właśnie dzieje się teraz. Istnieje pojęcie "wskaźnika napięć na rynku pracy", czyli relacji pomiędzy liczbą wakatów a liczbą poszukujących pracy. Ostatnio ten wskaźnik wyraźnie urósł, co dla wielu osób było ostatecznym dowodem, że firmy borykają się z brakiem pracowników, a stąd już tylko krok do powszechnych podwyżek. Tymczasem wzrost tego wskaźnika niewiele mówi o rynku pracy, bo przy jego obliczaniu nie bierze się pod uwagę wszystkich ofert, a jedynie te, które odnotowano w urzędach pracy. Przez lata zaś do PUP trafiało zaledwie ok 10 proc. ofert, a pozostałych 90 proc. funkcjonowało poza zasięgiem informacji PUP, na rynku otwartym. Wystarczyło drobne wahnięcie, do urzędów pracy trafiło nie 10 proc. a 15 proc. wszystkich wakatów, a już wskaźnik napięć rośnie o 50 proc. nawet przy niezmienionej liczbie wakatów. Dodam, że nikt nie wie, czy wakatów jest więcej, nie ma w Polsce takich danych. Zwracajmy uwagę na to, co dokładnie kryje się w analizowanych danych. Na rynku pracy jest lepiej, ale daleko do fajerwerków.

Czy nie jest tak, że firmy składają oferty pracy do PUP, bo chcą skorzystać z pomocy finansowej państwa?

- Istnieją lokalne rynki pracy, gdzie takie mechanizmy istnieją. Ale to nie jest reguła. W Polsce wydajemy niewiele pieniędzy (w zależności od roku od 1 do 2 proc. PKB) na aktywną politykę rynku pracy, niecałe 2 proc PKB. Dla przykładu Holandia i Dania, kraje o dużo niższym niż w Polsce bezrobociu, wydają na aktywizację ponad 4 proc. PKB.

Czy niesprawne pośrednictwo pracy jest jedyną przyczyną kłopotów rekrutacyjnych? Zmienia się struktura ludności w Polsce. Społeczeństwo się starzeje, rodzi się mniej dzieci niż kilkanaście lat temu. Czy będziemy mieli kłopoty wynikające z przyczyn demograficznych i jakim wsparciem mogę być pracownicy obcokrajowcy, szczególnie z Ukrainy?

- Zjawiska demograficzne będą się nasilały, podaż pracy w Polsce już zaczęła spadać i będzie spadała w dłuższym okresie. Ale nie ma takiej możliwości, by zaspokoić lukę, która wynika z demografii, zewnętrznym wsparciem. Poza tym, ta luka powstaje powoli, nie wybuchnie z dnia na dzień. Nigdzie też nie jest powiedziane, że tę lukę będzie trzeba uzupełniać pracownikami z zagranicy. Jesteśmy krajem o relatywnie niskim wskaźniku aktywności zawodowej. Jest szczególnie niski w trzech grupach: młodzież ucząca się powyżej 18 roku życia, młode kobiety świadczące usługi opiekuńcze dla bliskich, oraz kobiety powyżej 45 roku życia. Aktywność tych trzy grupy razem zwiększyłaby podaż pracy o 7 proc. I kolejne dwa punkty procentowe to osoby, które odchodzą z pracy z przyczyn zdrowotnych i w wieku starszym. Właśnie teraz kilkaset tysięcy osób sprawdza czy przejść na emeryturę. Przeciętnie Koreańczyk z Korei Południowej pracuje do 73 roku życia, Japończyk do 69 roku życia. To zasadnicza różnica wobec przeciętnego Polaka, który opuszcza rynek pracy w wieku ok 63 lat.

Wśród grup, których aktywność zawodowa jest niska nie wymieniła Pani rolników, dlaczego?

- Przez lata mówiło się o rolnictwie tak: co prawda dużo tam bezrobocia ukrytego, ale demografia rozwiąże ten problem, starzy odejdą na emeryturę, a młodzi pojadą do miast. Tymczasem dane wskazują, że do rolnictwa napływa więcej osób młodych (w tym też z wyższym wykształceniem) niż odpływa z niego osób starszych. Niewiele jest rzetelnych analiz tej grupy zawodowej i nie bardzo wiemy, jakie są faktyczne opcje i jakich wyborów dokonują kolejne roczniki mieszkańców wsi.

Czy zmiany barier strukturalnych, jakie Pani wymieniła, można usunąć lub zmniejszyć bez dodatkowego wkładu finansowego państwa?

- Jestem przekonana, że tak, ale pyta mnie pani teraz o rekomendacje, a nie o dane, więc wszystko co powiem należy traktować jak hipotezę a nie jak stwierdzenie faktu. W mojej ocenie kluczowym problemem jest niefunkcjonujące pośrednictwo. Co czyni np. Ukraińców tak atrakcyjnymi pracownikami dla części pracodawców? Przyjeżdżają "w pakietach", gotowi do konkretnej pracy, sprowadzeni przez konkretnego pośrednika. Takie sprowadzanie pracowników niesie ze sobą wiele zagrożeń (np. wyłudzanie pieniędzy za nocowanie, za wyżywienie, słynne "obozy pracy"), ale jest dla pracodawców rozwiązaniem wszystkich ich kłopotów ze znalezieniem pracowników. Sprawne pośrednictwo, czyli docieranie z ofertami do ludzi i z ludźmi do ofert, nie jest drogie. Tymczasem my od ponad dekady przeznaczamy większość środków na drogie i mało efektywne instrumenty jak szkolenia czy dotacje na rozpoczęcie działalności gospodarczej, pozostawiając rynek pracy ciągle głodnym sprawnego pośrednictwa.

Rozmawiała Aleksandra Fandrejewska

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: rynek pracy

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM