Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

​Zadyszka w pogoni za pracownikiem

Bezrobocie po sezonowym wzroście w zimie znowu osiąga najniższe poziomy w historii, ale dalej już raczej nie ma szansy spadać. Natomiast wyzwania, z którymi pracodawcy zmagają się od kilku lat - brak rąk do pracy - pozostaną już z nimi na najbliższe dziesięciolecia. I jeszcze trudniej będzie sobie z tym poradzić.

Najpierw trochę twardych danych. Stopa bezrobocia w maju obniżyła się do 5,4 proc. To spadek o 0,2 pkt proc. w porównaniu z poprzednim miesiącem i o 0,7 pkt proc. w porównaniu z majem przed rokiem. Liczba bezrobotnych na koniec maja wyniosła 907,1 tys. osób, o 31,2 tys. (czyli 3,3 proc.) mniej niż przed miesiącem i o 95 tys. (o 9,5 proc.) mniej niż przed rokiem.

Skoro już w zeszłym roku stopa bezrobocia była wyjątkowo niska, a w tym roku dalej spada, to powstaje pytanie, czy i gdzie jest granica? Może spadnie ona do 3 proc.? A może jeszcze bardziej? To raczej mało prawdopodobne - mówią analitycy.

Reklama

- Nie widzimy już dalszego  potencjału do wyraźnego spadku stopy bezrobocia. W ciągu najbliższych dwóch lat będzie się ono utrzymywać raczej na stałym poziomie - mówi Interii Kristian Jaworski, starszy ekonomista Credit Agricole Bank Polska.

Analitycy Credit Agricole prognozują, że na koniec tego roku stopa bezrobocia wyniesie 5,7 proc., a na koniec 2020 roku - 5,6 proc. Będą wahania sezonowe, ale raczej niewielkie, choć oczywiście jeszcze nowe rekordy są możliwe. Słowem - są małe szanse na to, żeby wśród bezrobotnych zebrać bataliony, które w najbliższym czasie karnie pomaszerują na rynek pracy.

Rynkowe ograniczenia

Ekonomiści mówią, że w gospodarce jest coś takiego, jak naturalna stopa bezrobocia. Częściowo to wynik decyzji osób, które po prostu za możliwą do osiągnięcia dla nich płacę nie chcą pracować. I wtedy na przykład podwyżki płacy minimalnej zachęcają część takich bezrobotnych do powrotu do pracy. Ważne jest też, żeby bezrobotni mogli znaleźć pracę tam, gdzie ona jest - na przykład w innej miejscowości. Trudności z szukaniem pracy poza miejscem zamieszkania to też bariera niepozwalająca "naturalnej stopy" obniżyć. Ekonomiści od dawna mówią, że w Polsce szanse na jej obniżenie nie są już duże.   

Mówiąc ich językiem - zasoby pracy już się w Polsce wyczerpały. Przez ostatnie lata gdy bezrobocie spadało, rosło zatrudnienie. GUS podał niedawno, że liczba osób pracujących w gospodarce wzrosła w maju o 2 proc. rok do roku i wynosi teraz 16 mln osób. To także rekordowe poziomy.

W gospodarce zawsze jest tak, że jedne przedsiębiorstwa upadają, a powstają inne. GUS podsumował I kwartał tego roku i okazało się, że powstało w tym okresie ponad 262 tys. nowych miejsc pracy, najwięcej w ciągu ostatnich lat. Równocześnie niemal 89 tys. miejsc pracy zlikwidowano - i było to nieco więcej niż przed rokiem i w IV kwartale zeszłego roku.

Trendy są jednak jednoznaczne. Choć GUS pisze, że w Polsce tworzenie i likwidowanie miejsc pracy ma charakter sezonowy (w I kwartale zarówno powstaje najwięcej nowych, jak i najwięcej jest likwidowanych) to już od 2010 roku różnica pomiędzy likwidowanymi i nowo utworzonymi stale rośnie. Na razie - pomimo prognoz umiarkowanego spowolnienia gospodarki - wszystko wskazuje na to, że z tym trendem będziemy mieli do czynienia przez najbliższe lata.  

Wsparcie ze Wschodu i co dalej

Polskich pracodawców przez kilka ostatnich lat ratowali pracownicy z Ukrainy. Według szacunków NBP z 2017 roku w Polsce średnio przybywało rocznie 900 tys. pracowników zza wschodniej granicy, a w zeszłym roku liczba ta prawdopodobnie wzrosła do ponad miliona. Głównie wykonują oni pracę fizyczną, choć inne badania pokazują, że blisko 40 proc. z nich ma wyższe wykształcenie i komunikatywną znajomość języka polskiego, a ponad 50 proc - średnie zawodowe i formalne kwalifikacje. Jednak szansa na to, że na dłuższą metę polski rynek pracy będą ratować pracownicy z Ukrainy jest niewielka.  

- Pracownicy z Ukrainy faktycznie "uratowali" naszą gospodarkę i polski rynek pracy kilka lat temu, kiedy rąk do pracy zaczęło gwałtownie brakować. Ale takiej sytuacji nie możemy traktować jako danej raz na zawsze, bo - po pierwsze - w związku ze zmianą przepisów w Niemczech część z nich może się tam przenieść, a po drugie - na Ukrainie tzw. zasób siły roboczej też jest ograniczony - mówi Krystian Jaworski.

- Społeczeństwo Ukrainy starzeje się znacznie szybciej niż polskie (...) To tylko rozwiązanie tymczasowe - tłumaczy Joanna Tyrowicz, ekspert z ośrodka analitycznego GRAPE i profesor UW.

Równocześnie Niemcy coraz bardziej otwierają swój rynek dla pracowników z zagranicy. Od początku przyszłego roku niemiecki pracodawca zatrudniający pracownika spoza Unii nie będzie musiał udowodnić, że to stanowisko nie znalazł chętnego obywatela Niemiec. Ale pracownik będzie musiał wykazać się m.in. znajomością niemieckiego. Ta wśród Ukraińców pracujących w Polsce, w przeciwieństwie do umiejętności porozumiewania się po polsku, jest dość słaba. Badania firmy EWL i Studium Europy Wschodniej UW pokazują, że choć co trzeci obywatel Ukrainy pracujący w Polsce chce wyjechać do Niemiec, jednak niemiecki zna tylko 2,6 proc. z nich. To nie zapowiada dużego i masowego odpływu z Polski, ale nie ma co liczyć na kolejną mannę z nieba w postaci ukraińskich pracowników. 

Rady dla rządu

Pod względem aktywności zawodowej Polska wciąż prezentuje się bardzo słabo. Według danych OECD za 2018 rok wskaźnik pracujących w wieku 15-64 lata wynosił u nas 70,1 proc., gdy średnia OECD wynosi 72,4 proc., a w najlepszym z krajów należących do tej organizacji, w Irlandii, jest to 87,3 proc. W Europie wskaźnik gorszy od nas mają tylko Belgia, Grecja, Rumunia, Chorwacja i Włochy. Co więcej - udział w rynku pracy zmniejszył się po obniżeniu wieku emerytalnego i wprowadzeniu programu 500+.

- Decyzje rządu w ostatnich latach oddziaływały w kierunku zmniejszenia aktywności ekonomicznej ludności. Pierwszą z nich było obniżenie wieku emerytalnego, a drugą - uruchomienie programu 500+ - mówi Krystian Jaworski.

Ekonomiści zastanawiają się, co można w tej sytuacji zrobić. Polskie społeczeństwo będzie się starzeć, a rąk do pracy będzie ubywać. Dają rządowi kilka wskazówek.

Po pierwsze, trzeba szukać możliwości zwiększenia aktywności zawodowej różnych grup społecznych i ludzi w różnym wieku. A przede wszystkim powiązać programy socjalne z zachętami do pracy. Sytuacja, w której z rynku pracy odchodzą głównie gorzej wykształcone i słabiej zarabiające kobiety (a badania pokazują, że było to ok. 100 tys. osób), bo dostają po 500 zł na dziecko, jest na dłuższą metę bardzo niekorzystna. Rząd powinien w taki sposób zmienić program, żeby otrzymywanie świadczeń nie zachęcało do porzucania pracy.

Konieczna jest odbudowa szkolnictwa zawodowego, ale edukacja musi brać pod uwagę potrzeby rynkowe. Również dopasowanie wykształcenia absolwentów wyższych uczelni do potrzeb rynku pracy powinno być lepsze. Należałoby albo przywrócić wyższy wiek emerytalny, albo stworzyć takie bodźce, żeby seniorzy nie przechodzili na emeryturę zaraz, gdy tylko będą mogli to zrobić.

Nie można ustawać w poszukiwaniu pracowników wśród bezrobotnych, choć pewnie nie znajdzie się ich tam wielu. Konieczne jest organizowanie szkoleń dla bezrobotnych, ale przede wszystkim umożliwienie chętnym dojazdów do miejsca pracy. Nadal pewien potencjał istnieje w przesuwaniu pracowników z sektorów mniej produktywnych do bardziej  produktywnych. A więc w odchodzeniu osób z administracji czy rolników z małych gospodarstw do produkcji i usług.

Bezrobocie w Polsce jest bardzo zróżnicowane. W Poznaniu stopa bezrobocia wynosi 1,3 proc., w Warszawie - 1,4 proc., we Wrocławiu - 1,8 proc. Są regiony, gdzie wciąż znacznie przekracza 10 proc., jak w regionie radomskim (13,1 proc.), w okolicach Wrocławia (12,6 proc.) czy w powiecie szczecineckim (12 proc.). Prawdopodobnie wymagają one specjalnej polityki sprzyjającej zatrudnieniu.

- Taka polityka byłaby dobrym posunięciem. Jednak najprawdopodobniej musiałaby być ona realizowana przede wszystkim przez władze lokalne, samorządowe, które skupią się na tworzeniu nowych miejsc pracy - mówi Krystian Jaworski.

Pracodawcy też powinni zrobić solidne porządki na swoim podwórku i zająć się tworzeniem środowiska pracy, które sprzyja utrzymaniu i zwiększaniu zatrudnienia. Choć w Polsce w porównaniu z innymi krajami stosunkowo mało osób zmienia miejsce pracy, to badania zajmującej się tym rynkiem firmy Sedlak&Sedlak pokazują, że z roku na rok rośnie rotacja pracowników w polskich przedsiębiorstwach, zatrudnienie nowego pracownika wymaga coraz więcej czasu, a proces rekrutacji wydłuża się tym bardziej, im wyższe stanowisko firma chce obsadzić.

Problem polega jednak na tym, że nowych miejsc pracy powstaje najwięcej w mikroprzedsiebiorstwach. Według danych GUS w I kwartale na firmy zatrudniające mniej niż 10 osób przypada aż 60,8 proc. wolnych miejsc pracy. Niewielkie firmy nie mają wyspecjalizowanych służb rekrutacyjnych, trudno wysupłać im pieniądze na szkolenia czy na zatrzymanie pracowników podwyżkami. Tu pojawia się pole do wsparcia ze strony władz publicznych. 

Nawet gdyby wszystkie te działania ruszyły jak po maśle, przypominają one trochę żmudne drobne ciułanie, a nie masową i szybką zmianę sytuacji. Z dnia na dzień na polskim rynku pracowników o odpowiednich kwalifikacjach nie przybędzie. A społeczeństwo będzie się z dnia na dzień i z roku na rok coraz bardziej starzeć i rąk do pracy będzie coraz mniej.

- W długim terminie będzie nam coraz bardziej doskwierał brak rąk do pracy. Taki trend będzie wynikiem tendencji demograficznych, czyli po prostu starzenia się naszego społeczeństwa - mówi Krystian Jaworski.

Konieczne jest więc, żeby Polska na przyszłe lata zapewniła sobie dopływ pracowników z zagranicy.

- W tej sytuacji polityka imigracyjna wydaje się konieczna - dodaje Krystian Jaworski.

- Rozwiązania tymczasowe niewiele pomogą, dopóki nie będzie w Polsce takiej polityki migracyjnej, jaką mają USA czy Kanada - przekonuje Joanna Tyrowicz.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM