Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

​Są już silniejsi od najpotężniejszych rządów

Są już potężniejsi niż światowe mocarstwa. Rządy traktują jak chłopców na posyłki. Tworzą nieobliczalne w skutkach technologie. Wiedzą o nas to, czego sami o sobie nie wiemy. Mieli integrować społeczności, ale stali się narzędziem do siania nienawiści. Mieli demokratyzować komunikację między nami i wymianę opinii, a wbili demokracji nóż w plecy. O kim mowa? O big-techach.

Nie masz konta na fejsie? Nie istniejesz. Nie korzystasz z gmaila? Patrzą na ciebie jak na analfabetę. Mało komu przychodzi do głowy, żeby w przeglądarce wyłączyć opcję generowania reklam powiązanych z wyszukiwanymi treściami. Zaledwie garstka dziwaków korzysta z innych systemów operacyjnych niż windowsy. Nie masz iphone’a? No coż... Biedaku.

Big-techami nazywa się największe na świecie firmy technologiczne, takie jak Google, Facebook, Microsoft, Apple czy Amazon. Ale mowa też o przyszłości z big-techami, być może bardzo już nieodległej. Jeśli oczywiście demokratyczne społeczeństwa Zachodu nie będą w stanie zatrzymać ich nieposkromionej ekspansji. A to staje się coraz trudniejsze.

Reklama

Nie chodzi o to, żeby zatrzymać rozwój technologii

Gdzie byśmy się znajdowali, gdyby nie fejs, gmail, chrome, smartfon czy windowsy? Trudno sobie taki świat nawet wyobrazić. Ale Google, Facebook, Microsoft, Apple, doskonale zdają sobie sprawę, że dostarczyły nam narzędzi tak niezbędnych jak ogień naszym pierwotnym przodkom. Big-techy to dr Jekyll. Dobrodziej cywilizacji.

Ale mają też twarz pana Hyde. Chcą znacznie więcej niż władza szamanów, powstała dzięki temu, że wiedzieli jak wzniecić ogień. Big-techy chcą się stać właścicielami ognia. 

Choć trudno sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby jednego dnia big-techy wyłączyły swoje usługi, znacznie już łatwiej zrozumieć sytuację, gdyby postanowiły, że trzeba za nie płacić.  Pewne jest, że płacilibyśmy wtedy więcej niż za gaz, prąd, wodę i ogrzewanie razem wzięte.

A o tym z kolei znakomicie wiedzą wszyscy ci, którzy stawiają na nie swoje pieniądze, czyli inwestorzy. Niemal wszystkie big-techy to najcenniejsze firmy świata. Zajrzyjmy na chwilę na giełdę. 12 lipca wartość Facebooka wynosiła 584,8 mld dolarów. Cena, jaką inwestorzy byli skłonni zapłacić za jego jedną akcję, była ponad 27 razy wyższa od przypadającego na akcję rocznego zysku spółki. Jeszcze bardziej niż Facebook rozpala portfele Amazon, bo wskaźnik ceny jego akcji do zysku przekracza już 100. Spółka jest wyceniana na ponad 990 mld dolarów.

Bilion dolarów w październiku zeszłego roku przebił już Apple, który teraz trochę potaniał. Trudno sobie wyobrazić, ile to jest bilion dolarów. To prawie jedna dwudziesta wszystkich towarów i usług wytworzonych w ciągu roku przez największa gospodarkę świata. I niemal tyle, ile co roku amerykański rząd zaciąga długu za obecnej prezydentury.

Ponad bilion dolarów wart jest Microsoft, a inwestorzy są skłonni płacić za jego akcję ponad 35 razy tyle, ile przypada na nią zysku korporacji. Wartość rynkowa Alphabetu, czyli holdingowej czapki nad Google powstałej w 2015 roku, wynosi "zaledwie" 795 mld dolarów.

Nie wolno zapominać o chińskich big-techach - platformie handlowej Alibaba i Tencencie. Ta pierwsza warta jest ponad 440 mld dolarów, a jej akcje wyceniane są prawie 35 razy wyżej od zysków. Tencent jest właścicielem WeChat, medium społecznościowego, komunikatora, a zarazem systemu płatności i usług finansowych. Dodajmy, iż Facebook, który myśli o stworzeniu podobnej platformy usług, jest naśladowcą "chińskiego modelu". Tencent wart jest ponad 435 mld dolarów. To prawie 80 proc. polskiego PKB. Zysków big-techom też można pozazdrościć. Wtajemniczeni mówią, że niektóre z nich trzymają po paręset miliardów dolarów w rajach podatkowych. I nie zawahają się ich użyć.

Żarty się skończyły

Do takich wniosków doszła przynajmniej część polityków w Europie i USA. Postanowili skończyć z sytuacją, kiedy big-techy dyktują reguły gry. Rządom, podatnikom i całej gospodarce. Bo oprócz przyjaznej twarzy dra Jekylla, ich działalność ma także oblicze pana Hyde’a. Jak ono się prezentuje? Przyjrzyjmy się tylko kilku najbardziej widocznym rysom wyłaniającym się z mroku.

Na rynku usług cyfrowych big-techy zdobyły pozycję monopolistyczną, wykorzystują ją i czerpią z tego olbrzymie korzyści. Unikają płacenia podatków. Nie chronią wystarczająco danych swoich użytkowników, a co więcej - nie zapobiegają wykorzystaniu ich do niecnych celów stronom trzecim. Tworzą technologie o trudnych do przewidzenia skutkach. A więc po kolei.

W sprawach o nadużywanie pozycji monopolistycznej na pierwszy ogień poszedł jeden z najstarszych z big-techów, Microsoft. Wszystko zaczęło się w 1993 roku, gdy odmawiał dostępu do swojego systemu operacyjnego oprogramowaniu konkurencji. Na przełomie stuleci gigantowi groził nawet podział na części, jednak udało mu się tego uniknąć.

Sprawy toczyły się zarówno w USA, jak w Unii. W wyniku jednego z takich postępowań w 2006 roku Microsoft musiał dopuścić do instalacji na komputerach zarządzanych przez  Windows inne przeglądarki internetowe. A to otwarło drogę Google do podboju wirualnego świata.   

Praktykom Google, podobnie jak Microsoftu, także kilkukrotnie przyglądała się Komisja Europejska. W ciągu ostatnich trzech lat nałożyła na firmę kary za nadużywanie pozycji dominującej wyszukiwarki, ograniczenie dostępu produktów konkurencji do systemu Android, a ostatnio w marcu tego roku za niedopuszczanie konkurencji do pozycjonowania reklam w przeglądarce Chrome. W sumie w ciągu trzech lat Google zapłacił w Europie ponad 8 mld euro kary.

Alphabet w zeszłym roku miał prawie 48 mld dolarów dodatnich przepływów gotówki. 25 mld dolarów wydał na inwestycje. Media i analitycy opisują fakty, mówiące o tym jak Alphabet wykupuje z rynku najlepsze firmy technologiczne młodej generacji, start-upy, żeby przejąć ich rozwiązania, a je same pozbawić możliwości konkurowania ze sobą. Alphabet odpowiada na zarzuty, że jego usługi "pomogły wzrosnąć gospodarce cyfrowej" Europy, ale analitycy, a zwłaszcza twórcy młodych technologicznych firm twierdzą, że nadszedł właśnie czas, gdy big-techy dławią innowacje, zamiast je rozwijać.

- Co może rozbić monopol GAFA (skrót od nazw Google, Apple, Facebook, Amazon)? Może być rozbity jedynie poprzez wprowadzenie nowych technologii, które dadzą nową wartość użytkownikom - mówił Maciej Balsewicz, założyciel funduszu venture capital bValue i dodaje, że pozycja globalnych gigantów powstrzymuje inwestorów przed wyłożeniem pieniędzy na produkty i usługi oferowane przez startupy.

Być może rozprawa z technologicznymi monopolistami nadal polegałaby jedynie na okazjonalnym "szczypaniu" przez różne władze, gdyby czara nie zaczęła się przepełniać także w USA. Senator Elisabeth Warren ubiegająca się obecnie o nominację na kandydata na prezydenta Partii Demokratycznej postawiła sobie "rozbicie" big-techów za jeden z punktów programu w wyborczego. 

- Dzisiejsze duże firmy technologiczne mają zbyt dużą władzę - nad naszą gospodarką, naszym społeczeństwem i naszą demokracją. Zniszczyły konkurencję, wykorzystały nasze prywatne informacje dla zysku i przechyliły pole gry przeciwko wszystkim innym. W tym procesie uderzyły w małe firmy i zdławiły innowacje - mówiła niedawno Elizabeth Warren w senacie USA.

Technologie unikania opodatkowania?

Zwykłym śmiertelnikom wydaje się, że na świecie nic nie jest pewne prócz śmierci i podatków. Big-techy uważają inaczej. Część analityków mówi z przekąsem, że ich innowacje skupiają się teraz głównie na technologiach unikania opodatkowania. Sposoby, w jaki to robią, są już znane regulatorom. Stosowany przez Google schemat zwany "Double Irish Dutch Sandwich" opisał dokładnie m.in. Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Dzięki niemu Gogle w latach 2007-2009 zapłacił od zagranicznych zysków zaledwie 2,4 proc. podatku i zaoszczędził ponad 3 mld dolarów.   

Na tworzeniu schematów podatkowych innowacyjność big-techów się nie kończy. Potrafią okręcać sobie wokół palca rządy państw i uzyskiwać legalne zwolnienia. Komisja Europejska za sprawą komisarz Margrethe Vestager (tej samej, której Google zawdzięcza 8 mld euro kar, a teraz właśnie wszczęła postepowanie przeciwko Amazonowi) podjęła w 2014 roku śledztwo w sprawie zaniżonych podatków płaconych przez Apple w Irlandii.

Okazało się, że w latach 2003-2014 amerykański gigant nie zapłacił należnych 13 mld euro. Oczywiście nie było to wynikiem przekrętów, "optymalizacji", cen transferowych czy innych sztuczek prawnych. W zamian za obiecane inwestycje rząd Irlandii zgodził się, by gigant z USA płacił np. w 2003 roku 1 proc., a w 2014 zaledwie 0,005 proc. podatku dochodowego, zamiast obowiązującej wszystkie przedsiębiorstwa stawki 12,5 proc.  

KE nie mogła oczywiście ingerować w irlandzki system podatkowy, ale uznała obniżkę stawki podatku dla Apple za niedozwoloną pomoc publiczna. W następstwie jej decyzji wybuchł międzynarodowy skandal. W obronie Apple stanęły rządy i Irlandii, i USA. Prezes big-techu Tim Cook oświadczył, że decyzja KE wywoła "głęboki i szkodliwy efekt dla inwestycji i tworzenia miejsc pracy w Europie".

Tim Cook - nie po raz pierwszy zresztą - trafił w sedno. Bo właśnie o to chodzi Irlandii i innym krajom, które zachęcają globalne korporacje (nie tylko zresztą big-techy) do lokowania inwestycji u siebie. 

Wszystko to pokazuje bardzo groźną chorobę, którą trudno leczyć. Zdiagnozował ją już dość dawno także Międzynarodowy Fundusz Walutowy i nazwał "wyścigiem do dna". Teraz  MFW znowu ostrzega: konkurencja na jak najniższe podatki mające zachęcać do inwestycji w danym kraju staje się zgubna. I przytacza świadczące o tym dane.

Według nich w krajach wysoko rozwiniętych średnia stawka podatków korporacyjnych od 1990 roku spadła z 38 proc. do nieco ponad 22 proc. w 2018 roku, a w bogatszych państwach Europy należących do organizacji OECD z 42 do 22 proc., czyli prawie o połowę. 

Ile pieniędzy w ten sposób społeczeństwom przechodzi koło nosa? Zwłaszcza biednym? MFW policzył, że kraje nie należące do OECD (a więc uboższa część świata) traci ok. 200 mld dolarów rocznie tylko wskutek tego, że zyski korporacji "przenoszone" są tam, gdzie podatki są niższe.

"(...) łatwość, z jaką koncerny są w stanie uniknąć podatku w połączeniu z trwającym od trzech dekad długotrwałym spadkiem stawek podatku od osób prawnych, podminowuje dochody podatkowe (rządów) i wiarę (społeczeństw) w sprawiedliwy ogólny system podatkowy" - napisał MFW.

Skoro jest problem z opodatkowaniem producentów - powiedzmy - odkurzaczy lub koparek, co dopiero z opodatkowaniem "producentów" wartości niematerialnych, takich jak funkcjonalności, oprogramowanie, aplikacje. Big-techy mają niewątpliwy atut polegający na tym, że rozwój technologii wyprzedza regulacje prawne. Teraz rządy niektórych państw starają się to nadrobić. 

Francuski parlament uchwalił w zeszłym tygodniu ustawę, która nakłada podatek w wysokości 3 proc. rocznych przychodów na firmy technologiczne świadczące usługi tamtejszym konsumentom. Ustawa nazywa się GAFA, ale ma objąć prócz tej czwórki ok. 30 firm, w tym chińskie, i przynieść budżetowi ok. 500 mln euro rocznie. Propozycję podobnego podatku - w wysokości 2 proc. - poddał właśnie pod konsultacje publiczne rząd brytyjski. USA natomiast natychmiast odpowiedziały na to wszczęciem dochodzenia, czy ustawodawstwo europejskie nie dyskryminuje amerykańskich korporacji. 

Dlaczego Francuzi, a niebawem także Brytyjczycy, wychodzą przed szereg, choć Komisja Europejska już ponad rok temu przedstawiła projekt dyrektywy o opodatkowaniu gospodarki cyfrowej? A OECD równocześnie pracuje nad projektem minimalnej stawki światowego podatku korporacyjnego, który miałby szansę wyeliminować transfery dochodów do rajów podatkowych? Bo takie rozwiązania prawdopodobnie nie przejdą. W Unii przeciwstawiać się im będą na pewno Irlandia czy Luksemburg.

Ale gra o to, by zatrzymać "wyścig do dna" już się zaczęła.

Jacek Ramotowski

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: technologie | gospodarka

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM