Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Polskie banki szukają swojego miejsca w Europie

Polskie banki zaczęły za swoimi klientami wędrować – na razie - po Europie. Czy wywalczą dla siebie miejsce na rynkach, gdzie i tak banków jest za dużo, a wszelkiego rodzaju usługi finansowe dostępne są na zawołanie? Są argumenty przemawiające za tym, że mają pewną szansę.

Popatrzmy najpierw na mapę - gdzie polskie banki są obecne za granica. Największy - PKO BP - otworzył trzy lata temu oddział we Frankfurcie nad Menem, tuż pod nosem niemieckich gigantów, jak Deutsche Bank, czy Commerzbank. Potem otworzył jeszcze oddział w Pradze. Ma też - już od lat - Kredobank na Ukrainie i twierdzi, że instytucja ta, wobec braku zaufania do tamtejszego słabego systemu bankowego, cieszy się sporym uznaniem także miejscowych klientów.

Niespełna dwa miesiące temu drugi największy w Polsce, niedawno "zrepolonizowany" Pekao otworzył biuro w Londynie, choć Wielka Brytania, jak na rollercoasterze, zmierza ku twardemu brexitowi. Od kilku lat mBank, zależny od Commerzbanku ma swoje oddziały na Słowacji i w Czechach. Alior Bank rozpoczął nie tak dawno operacje w Rumunii.

Reklama

Czy to znaczy, że możemy mówić o europejskiej ekspansji polskich banków - zastanawiali się w październiku uczestnicy debat Kongresu Corporate Finance, będącego częścią Europejskiego Kongresu Finansowego.

Co polskie banki mogą robić za granicą, zwłaszcza na rynkach dojrzałych, skąd raczej w przeciwnym kierunku, do Polski były importowane przez cały okres transformacji trendy w bankowości, wiedza i technologie? Od ostatniego globalnego kryzysu finansowego eksperci mówią, że Europa jest "przebankowiona", banków jest za dużo i one same są za duże.

- Cały polski sektor bankowy ma taką wartość jak 24 gracz w Europie. Ta skala działa na naszą niekorzyść - mówił podczas Kongresu Marcin Mrowiec, główny ekonomista Pekao.

Na niektórych rynkach jest nieco łatwiej

mBank walczy o rynek w Czechach i na Słowacji swoją nowoczesnością i cyfrowymi usługami, gdyż w krajach tych od lat panuje oligopol trzech największych instytucji. Pozostali próbują wykorzystywać swoje przewagi technologiczne, by go podgryzać, wyszarpnąć kawałek z podzielonego przez potentatów rynku. Z kolei słabość rumuńskiego sektora bankowego i kłopoty tamtejszych instytucji zachęciły Alior Bank do podobnej ekspansji niosącej nowoczesne usługi.

- To szczęście, że mamy jeden z najlepszych i najnowocześniejszych sektorów bankowych - mówił podczas Kongresu prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys.

Jest sporo powodów, żeby poszukiwać takich sposobów "tradycyjnej" ekspansji, choć wpartej na nowoczesnych technologiach. Tym bardziej, że obowiązujące już regulacje unijne - dyrektywa PSD2 - otwiera dla niej jeszcze szerzej drzwi. Na razie jednak - fakty są takie, że skala tej ekspansji czy to mBanku, czy Aliora w porównaniu z wielkością ich aktywów w Polsce jest dość skromna.  

- Za ekspansją banków przemawia rosnące wysycenie krajowego rynku, niska rentowność, malejąca liczba klientów, rosnące umiędzynarodowienie firm, fakt, że dużo Polaków mieszka za granicą i rosnąca mobilność obywateli - mówił Marcin Mrowiec.

Podobnie jak dla polskich firm prowadzących zagraniczną ekspansję, dla niektórych banków polski rynek staje się za mały. A prognozy są bezlitosne. Polskie społeczeństwo starzeje się najszybciej w Europie. W 2040 roku ma być nas mniej o 2,2 mln osób niż obecnie.

- Nasz rynek nie będzie już tak dobry dla zbytu - mówił Marcin Mrowiec.

Tym bardziej trzeba aktywnie szukać swojego miejsca za granicą. Dotyczy to zarówno przedsiębiorstw, jak też banków. A najbardziej - jednych i drugich równocześnie.

Polski eksport, po tym jak w zeszłym roku przekroczył magiczną granice 200 mld euro zbliża się już do 55 proc. naszego PKB. Na rynki krajów Unii trafia 80 proc. eksportu. Rząd prowadzi wprawdzie z funduszy europejskich programy wspierające eksport do krajów bardziej odległych, ale na razie struktura nie wiele się zmienia.

- Mamy eksporterów do 50 krajów i banki nie adresują ich potrzeb w sposób zadawalający - powiedział podczas Kongresu prezes Pekao Michał Krupiński.

Rosną polskie inwestycje bezpośrednie za granicą

Polskie firmy budują poza Polską swoje fabryki lub przejmują istniejące przedsiębiorstwa. W ubiegłym roku wartość polskich inwestycji bezpośrednich za granicą wynosiła już 13,5 proc. naszego PKB. Nie jest to jeszcze dużo w porównaniu z innymi państwami, ale jeśli porównać z okresem sprzed wejścia do Unii, dynamika jest już imponująca. W 2004 roku było to zaledwie 0,6 proc. PKB.

PKO BP od początku nie ukrywał, że otwierając oddział we Frankfurcie nad Menem w grudniu 2015 roku nie zamierza stawać w szranki z niemieckimi gigantami na ich rynku. Powodem była chęć towarzyszenia w ekspansji polskim firmom, zarówno tym eksportującym, jak też dokonującym w Niemczech inwestycji. Ale dlaczego polskie firmy miałyby wybrać polski bank, a nie któryś z lokalnych?

Są dwa powody i oba istotne. Polskie firmy z punktu widzenia niemieckich banków są wciąż bardzo małe. Nie są im też znane, bo wiele z nich na tamtym rynku robi dopiero pierwsze kroki. To wpływa na ocenę ryzyka związanego nie tylko z np. kredytowaniem inwestycji, ale też na wycenę instrumentów, z których korzystają eksporterzy. PKO BP firmy te zna z ich działalności krajowej i twierdzi, że ryzyko związane z ich ekspansją potrafi lepiej ocenić i wycenić.

- Możemy posiłkować się bardzo zaawansowaną analityką, żeby rozpoznać, gdzie idą nasze przedsiębiorstwa. Dlatego przyjęliśmy założenie, że główny partner, rynek niemiecki będzie właściwą odpowiedzią - mówił podczas Kongresu wiceprezes banku Maks Kraczkowski.

Dzięki założeniu oddziału PKO BP może w czasie rzeczywistym realizować płatności swoich klientów w Niemczech, a potem poprzez system SEPA w całej strefie euro. Może dostarczać klientom także usług analitycznych dzięki Platformie Wsparcia Eksportu.

Z takich samych powodów jak we Frankfurcie PKO następny zagraniczny oddział otworzył w Pradze. Czechy i Wielka Brytania zmieniają się w ostatnich latach miejscami jako drugi najważniejszy kierunek polskiego eksportu.

- Rynek brytyjski jest wielkim znakiem zapytania i jest wyzwaniem z punktu widzenia banku - dodał Maks Kraczkowski.

Pekao z kolei zdecydował się podjąć ryzyko związane z obecnością w Londynie w przededniu prawdopodobnego "twardego" brexitu. Bank uważa, że relacje inwestycyjne i handlowe polsko-brytyjskie pomimo brexitu nie osłabną i polskie firmy w Wielkiej Brytanii będą korzystać z jego usług. A dodatkowo liczy na inwestorów indywidulanych i instytucjonalnych zainteresowanych Polską, jak np. fundusze private equity rozważające fuzje i przejęcia na polskim rynku.

- Mamy przedsiębiorstwa, które rosną o 20-30 proc. rocznie i penetrują Zachodnią Europę w celach akwizycyjnych. Zauważamy, że są silne luki produktowe, a polska gospodarka potrzebuje mieć silny bank korporacyjny - powiedział Michał Krupiński.

Oddziały polskich banków za granicą mają pewną przewagę nad instytucjami, które są częścią globalnych sieci wielkich międzynarodowych grup, na co zwrócił uwagę Michał Gajewski, prezes Santander Bank Polska, czyli do niedawna BZ WBK.      

Santander to jeden z największych globalnych banków o sumie bilansowej 1.444 mld euro, mający na świecie 140 mln klientów. Grupa rozwijała się dzięki ekspansji zagranicznej, poprzez przejęcia innych banków. Tak właśnie kupiła w Polsce BZ WBK. Podobnie jak rozwój grupy także jej strategia polega na towarzyszeniu klientom w ekspansji na inne rynki.

Problem Santandera, jak też innych międzynarodowych instytucji polega na tym, że polskie przedsiębiorstwo będące klientem polskiej spółki bankowej nie staje się "automatycznie" klientem spółek w Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Brazylii, czy Meksyku. Z powodu regulacji każda z tych spółek traktuje klienta swojej "siostry" jak obcą, nieznaną sobie firmę. Musi od nowa oceniać jego ryzyko.  

- Polska firma nie może finansować się w innych bankach grupy. Ocena zdolności (kredytowej, dokonana w Polsce) nie jest brana pod uwagę. Chciałbym, żeby to było możliwe - powiedział Michał Gajewski.

Finansowanie polskich firm za granicą przez polskie banki napotyka z drugiej strony także na poważną barierę. Jest nią obowiązujący w Polsce podatek bankowy, który podwyższa koszt takiego finansowania. W tej sytuacji oferta polskich banków dla prowadzących ekspansję firm traci na atrakcyjności. Pomijając już fakt, że z tego powodu polskie banki odczuwają konkurencję zagranicznych na swoim własnym podwórku.   

- Nie ma zbyt dużo miejsca na tradycyjną ekspansje polskich banków za granicą, ale jest miejsce na zwinną obecność. Ekspansja naszych banków będzie wymagała dużej zwinności - mówił Marcin Mrowiec.

Jeszcze większej zwinności od polskich banków będzie wymagać sytuacja, jeśli polskie firmy faktycznie większą ławą wejdą na rynki bardziej odległe - Afryki czy Azji. A właśnie - jak mówią prognozy - na Azję w ciągu następnej dekady będzie przypadać dwie trzecie globalnego wzrostu PKB. Na razie do Azji trafia zaledwie 6 proc. polskiego eksportu. Pytanie, czy polskie banki także tam zechcą polskim firmom towarzyszyć i czy będą wystarczająco zwinne.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inwestycje zagraniczne | polskie firmy

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM