Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Polski problem z inwestycjami i PKB

Jeśli polskie firmy nie będą inwestować już teraz, polska gospodarka, której dziś powodzi się znakomicie, może za kilka lat stracić konkurencyjność. To znaczy, że będziemy rozwijać się znacznie wolniej, mniej będziemy eksportować, więcej importować, a sąsiedzi z regionu nam uciekną. Pieniądze z Unii, które dziś utrzymują najszybszy do 10 lat wzrost, wszystkiego za nas nie załatwią.

Ekonomiści już od kilku kwartałów zastanawiają się, kiedy polska gospodarka zwolni, gdyż zarówno na świecie, jak w strefie euro po znakomitym zeszłym roku widać wyraźne spowolnienie wzrostu. Już wydawało się, że wzrost w Polsce zwolni na początku tego roku. A tymczasem pierwsze półrocze przyniosło rekordowe tempo. W II kwartale wzrost PKB wyniósł 5,3 proc., czyli najwięcej od 2008 roku. Wyniki podobne do obecnych polska gospodarka osiągała ostatni raz 10 lat temu, w okresie poprzedzającym ostatni globalny kryzys finansowy.

Duże przyspieszenie płatności unijnych

Przypomnijmy, że już w I kwartale gospodarka strefy euro spowolniła do 0,4 proc., z 0,7 proc. w kwartale poprzednim, a II kwartał przyniósł dalsze hamowanie do 0,3 proc. Licząc rok do roku, rzuca się to jeszcze bardziej w oczy, bo oznacza osłabienie tempa wzrostu z 2,5 proc. do 2,1. Dla wielu analityków utrzymywanie się ekspresowego tempa, w jakim pędzi Polska, było pewnym zaskoczeniem. Okazało się jednak, że pierwsze dwa kwartały przyniosły - długo oczekiwany - bardzo silny wzrost inwestycji publicznych i wydatków funduszy unijnych. Teraz to one są dodatkowym bakiem z paliwem. 

Reklama

- To ma bardzo duży wpływ na stan koniunktury, pozwala utrzymać dobre tempo wzrostu, mimo że strefa euro zwalnia - powiedział na konferencji prasowej główny ekonomista banku ING BŚK Rafał Benecki.

Analitycy ING BŚK obliczyli, jak wyglądały inwestycje za unijne pieniądze w I półroczu. Wypłaty funduszy dokonywane przez Bank Gospodarstwa Krajowego zwiększyły się w II kwartale o 130 proc., licząc rok do roku. A to znaczy, że wydatki na drogi i kolej w drugim półroczu będą wcale nie mniejsze niż do tej pory. W sumie do wydania jest ponad 120 mld zł.

Widać to także po danych GUS o produkcji budowlanej. W ciągu pierwszych pięciu miesięcy tego roku budowa tzw. obiektów inżynierii lądowej wzrosła o blisko 40 proc. rok do roku. Pod tym tajemniczym określeniem kryją się głównie drogi, mosty i tory kolejowe. Dzięki temu inwestycje publiczne wzrosły w I półroczu o ponad 30 proc.

- Szacujemy, że w pierwszej połowie tego roku wzrost inwestycji publicznych wyniósł ok. 35 proc. W czerwcu nastąpiło duże przyspieszenie płatności unijnych - powiedział Rafał Benecki.

Problem w tym, że za inwestycjami publicznymi nie podążają inwestycje prywatne, czyli prywatnych firm. Analitycy ING BŚK szacują, że rosną one aktualnie w tempie ok. 6 proc., a jeszcze w ostatnim kwartale zeszłego roku nie rosły wcale. Gospodarce nie pomagają też wielkie państwowe firmy. Według obliczeń ING BŚK zaplanowały one zwiększenie w tym roku swoich wydatków inwestycyjnych o 17 proc., ale 90 proc. z tego stanowią plany PKP.

Wyraźnie widać, że nawet jeśli sektor państwowych firm planuje inwestycje, to głównie z unijnych środków. Strategie firm energetycznych, takich jak Tauron, PGE czy ENEA, przewidują stagnację nakładów inwestycyjnych na poziomie z 2017 roku. Nieco większe inwestycje zapowiedziało PGNiG, ale ich skala będzie zbyt mała, żeby zmienić obraz całego państwowego sektora.

Problematyczne koszty w budownictwie

Wypłaty środków unijnych zapowiadają, że inwestycje publiczne w II półroczu będą wciąż szły pełną parą, jednak ich "statystyczny" wzrost nie będzie już taki wysoki, bowiem rozkręcały się stopniowo już w trakcie ubiegłego roku. A oprócz tego mogą nastąpić dwie przykre niespodzianki. Mogą one spowodować, że wydawanie unijnych pieniędzy zwolni, a w związku z tym i inwestycje publiczne mogą być nawet mniejsze niż do tej pory.

Pierwsza niespodzianka polega na tym, że szybko rosną koszty pracy, materiałów budowlanych i całego wykonawstwa robót. Dlatego kosztorysy wyliczane przez inwestorów i składających oferty wykonawców zaczynają się rozjeżdżać jak tory na zwrotnicy kolejowej. Zdarza się, że różnice te sięgają nawet 90 proc. To jest już teraz powodem odwoływania wielu przetargów. Drugą niespodziankę może przynieść zmniejszenie możliwości "przerobowych" firm budowlanych spowodowane brakiem pracowników. Widać to także po tym, że do przetargów staje coraz mniej firm.

Efekty tych dwóch niespodzianek widać już nawet w statystykach. Liczba ofert na prace budowlane w zamówieniach publicznych w I połowie tego roku jest już o 30 proc. niższa niż w analogicznym okresie roku ubiegłego. Dzieje się tak, choć pieniędzy z Unii do wydania jest jeszcze bardzo dużo.

Zbyt niski udział inwestycji w PKB

Ponieważ inwestycje prywatne wciąż są ślamazarne, a na tak duży wzrost inwestycji publicznych jak do tej pory nie ma co liczyć, ogółem przyspieszenie inwestycji będzie odczuwalne, ale wcale nie będzie duże. Analitycy ING BŚK prognozują, że wzrosną one, ale zaledwie o 8,9 proc. w całym bieżącym roku. Ale to spowoduje, że nasza gospodarka utraci już pięcioprocentowe tempo rozwoju. Z obecnych pułapów osiąganych ostatnio 10 lat temu zmniejszy się ono w tym roku do poziomu z roku poprzedniego i PKB wzrośnie o 4,8 proc. Kolejny rok - z tych samych powodów - będzie jeszcze słabszy, a PKB wzrośnie o 3,7 proc.

Pieniądze z Unii nie zapewnią nam niestety trwałego dobrobytu, choć powiększają go i to znacząco. Słabe inwestycje prywatne, ślamazarność państwowych kolosów oraz fakt, że wydawanie unijnych pieniędzy może napotkać na problemy, powodują, że inwestycje w Polsce mają zdecydowanie za mały udział w PKB. Jeden z najniższych w całej Europie. Po pierwszym kwartale wyniósł on zaledwie 17,9 proc. Nawet jeśli w tym roku wzrosną o prognozowane 8,9 proc., ich udział w PKB zwiększy się do zaledwie 19 proc. A to może przesądzić o naszej przyszłości.

- Słabość inwestycji w Polsce to zagrożenie dla wzrostu w długim okresie. Udział inwestycji w PKB spada i tracimy do regionu - powiedział Rafał Benecki.

Faktycznie udział inwestycji w PKB na Węgrzech czy Słowacji wynosi ok. 22 proc., a w Czechach jest to blisko 25 proc. Co więcej, nasi sąsiedzi też mają kłopoty z brakiem pracowników, ale to mobilizuje tamtejsze firmy do inwestycji w automatyzację. 

Co oznacza niski udział inwestycji w PKB? To, że gospodarka przestaje się unowocześniać. Jeżeli towary z Polski w tej chwili cieszą się sporym uznaniem i coraz większym wzięciem, to za kilka lat mogą zostać po prostu wyparte z rynku przez te, które będą bardziej nowoczesne. A nawet, jeśli nie będą bardziej nowoczesne, to dzięki automatyzacji produkcji u konkurentów polskich firm - będą tańsze. Brak inwestycji może więc oznaczać utratę konkurencyjności przez gospodarkę nie teraz, nie natychmiast, ale za kilka lat.

To powód, dla którego trzeba się martwić. Już teraz.

Jacek Ramotowski  

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inwestycje | PKB | polska gospodarka | polskie firmy

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM