Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

​Polityka klimatyczna Unii może być naszą szansą

Polska powinna wykorzystać politykę klimatyczną Unii Europejskiej jako szansę dla gospodarki, choć będzie też jej obciążeniem - twierdzą uczestnicy Kongresu 590. Koszty pchnięcia energetyki na "zielone" tory mogą wprawdzie sięgnąć w Polsce 200-400 mld zł w ciągu dekady, ale na transformacji mogą zarabiać przecież także polskie firmy

- Trudno prowadzić odrębną politykę od tej, którą prowadzi Unia, ale trzeba się zastanowić, co zrobić, żeby najwyższa marżowość projektów związanych z energetyką została w Polsce, jak skorzystać z tego, że Unia prowadzi taką politykę, i jak zostawiać tutaj jej efekty - mówił Bartłomiej Pawlak podczas Kongresu 590 w Jasionce koło Rzeszowa wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju.

Przypomnijmy najważniejsze założenia polityki klimatycznej Unii do 2030 roku. To ograniczenie o co najmniej 40 proc. emisji gazów cieplarnianych w stosunku do poziomu z 1990 roku, zwiększenie do co najmniej 32 proc. udziału energii ze źródeł odnawialnych (OZE) w całkowitym zużyciu energii oraz zwiększenie o co najmniej 32,5 proc. efektywności energetycznej.

Reklama

Założenia te przyjęto już w 2014 roku, a więc sporo czasu na ich realizację upłynęło. Efekty tej polityki to m.in. rosnące ceny praw do emisji CO2, ogromne inwestycje w energetykę odnawialną i transformacja energetyczna przemysłu. Komisja Europejska sygnalizuje równocześnie, że zamierza bardzo dużą część następnego budżetu przeznaczyć na wspomaganie tych procesów. 

Miliardy w grze

Polska wytwarza obecnie ok. 11 proc. energii z OZE w stosunku do całkowitego jej zużycia, czyli tzw. miksu energetycznego. Bartłomiej Pawlak mówi, że PFR obliczył, iż osiągnięcie 15 proc. OZE w miksie wymaga nakładów w wysokości 50-60 mld zł, a dojście do 32 proc. - nawet 300 mld zł. Inne szacunki mówią o inwestycjach rzędu od 200 nawet do 400 mld zł, żeby spełnić ustalone w Unii cele.  

Taka góra pieniędzy koniecznych na inwestycje robi wrażenie. W tej chwili wielu polskich decydentów na politykę energetyczną patrzy z punktu widzenia aktualnej dostępności zasobów, czyli węgla, którego jest wciąż sporo, oraz istniejących aktywów - takich jak kopalnie i elektrownie węglowe. Skoro to wszystko działa, a w dodatku jest "tanie", to po co wydawać góry pieniędzy na unijne fanaberie, które w dodatku będą wytwarzały "drogi" prąd. I zżymają się na to, że drożeją prawa do emisji CO2.

To wszystko nie jest tak - mówią specjaliści. Ludzie, którzy tak myślą stawiają świat na głowie, albo wóz przed koniem - tłumaczą cierpliwie.  

Po pierwsze polityka klimatyczna nie jest "wymysłem" Unii. Jarosław Wajer, partner w globalnej firmie doradczej EY przekonuje, że w niektórych wielkich krajach, jak Chiny, czy USA jest ona zdecentralizowana, ale są już takie prowincje Chin, gdzie nie można zarejestrować auta z silnikiem spalinowym. W wielu miejscach na świecie już teraz zasady dotyczące emisji są dużo bardziej restrykcyjne niż w Unii i "brunatna" energetyka na tym jeszcze bardziej cierpi.

Poza tym dla "brudnej" energetyki coraz trudniej jest uzyskać finansowanie. Wiele banków podjęło po prostu decyzje, że węgla nie będzie już kredytować. Nawet jeśli któryś udzieli kredytu na budowę bloku węglowego, to policzy za to dużo drożej. A to znaczy, że to, co było "tanie", tanie już więcej nie będzie.   

Tymczasem koszty produkcji energii ze źródeł odnawialnych spadają, a technologie są coraz lepsze. Obecne oczekiwania ekspertów są takie, że w okolicach 2023 roku koszt wytworzenia energii ze źródeł odnawialnych zrówna się z kosztem produkcji "brudnej" energii. Już teraz w Londynie zdarzają się aukcje, na których energia z morskich farm wiatrowych kosztuje poniżej 50 euro za MWh. Do tego dochodzi jeszcze "decentralizacja" systemu produkcji i dystrybucji. Czysta energia, np. z lądowych wiatraków czy paneli słonecznych może być wytwarzana tam, gdzie się jej używa.

- W wielu miejscach zużycia można wyprodukować tańszą energię - powiedział Jarosław Wajer.

A to znaczy, że zmienia się cały system energetyczny. W przyszłości nie będzie już wielkich fabryk prądu, do których ciągną wagony z węglem i nie będzie potężnych sieci rozsyłających elektryczność po całym kraju. Wszystko będzie bardziej lokalne i mniejsze. A równocześnie - bardziej efektywne. To oznacza, że musi się zmienić także rozumienie energetycznej sieci. PKP Energetyka twierdzi, że jest już przygotowana na te zmiany.

- Przyszły model produkcji i odbioru będzie rozproszony, tak, żeby minimalizować koszty przesyłu energii - mówił  Leszek Hołda, wiceprezes PKP Energetyka.

- Prowadzimy transformację sieci (...) Jeśli sieć nie będzie nowoczesna, nie będzie możliwości absorpcji nowych technologii powstających w rozproszeniu. Trzykrotnie zwiększyliśmy inwestycje rok do roku - dodał. 

Widać, w jakim kierunku idzie świat i nie ma już pytań o to, czy zastępować polską "brunatną" energetykę odnawialnymi źródłami, tylko w jaki sposób to zrobić, żeby dla gospodarki było to jak najbardziej korzystne. Już teraz jesteśmy spóźnieni w stosunku do potentatów, a trwająca przez ostatnie cztery lata wojna z wiatrakami na lądzie spowodowała także zahamowanie rozwoju rodzimych technologii. Bartłomiej Pawlak mówi, że PFR, który założył swój Green Hub, widzi bardzo duży postęp jeśli chodzi o pozyskiwanie energii z biogazu.

Nowe potrzeby

Ale sam biogaz  nie wystarczy na zaspokojenie potrzeb energetycznych Polski w przyszłości. Rozwój elektromobilności, czyli aut na baterię oraz internetu rzeczy może spowodować olbrzymi wzrost popytu na prąd, tym bardziej, że ropa zacznie wychodzić z użycia.

- Większość zarządzających systemami energetycznymi w Europie spodziewa się trzykrotnego wzrostu zużycia energii w ciągu najbliższych dekad - mówił Jarosław Wajer.

Na razie - to znaczy na najbliższą dekadę - prognozy dla zużycia ropy są jeszcze optymistyczne. W pierwszym półroczu tego roku w porównaniu z pierwszym roku zeszłego jej zużycie w Polsce wzrosło o 3 proc.

- Ropa naftowa nie jest jeszcze nośnikiem energii schodzącym. Prognozujemy jeszcze wzrost jej konsumpcji do 2030 roku - powiedział Mateusz Wodejko, wiceprezes PERN. Ale PERN także planuje już inwestycje w panele słoneczne w swoich bazach.

Pomimo rozmaitych planów przedstawianych przez państwowe spółki na bardziej raczej odległą przyszłość co do rozwoju "zielonych" technologii - może z wyjątkiem biogazu - jesteśmy już spóźnieni. A chodzi właśnie o to, żeby polskie firmy nie były wyłącznie nabywcą technologii służących wykorzystywaniu odnawialnych źródeł. A są już niestety przykłady, że pewne szanse zostały utracone. Brak polityki wsparcia dla OZE spowodował na przykład to, że polskie przedsiębiorstwa zostały daleko z tyłu w łańcuchach dostaw służącym produkcji turbin. Turbiny trzeba kupować od zagranicznych gigantów. Okazuje się, że rewolucja w energetyce pozwala takie szanse wykorzystywać tym, którzy idą na jej czele.

- Technologie zaczęły wymyślać kraje, które na poważnie potraktowały politykę zielonej energii - mówi Jarosław Wajer.

Po tym jaki udział OZE w miksie energetycznym mają już Niemcy, Wielka Brytania, nie mówiąc już o krajach skandynawskich widać, że pociąg ruszył, a my gonimy go po peronie. Czy uda się do niego wskoczyć? Najważniejsze są regulacje prawne i - przynajmniej na razie - wsparcie publiczne. A następnie przyciągnięcie do sektora OZE w Polsce kapitału prywatnego. Wielkiego kapitału.

- Regulacje nie wspierają długoterminowego utrzymania porządku na tym rynku - powiedział Jarosław Wajer.

- Otwarcie rynku i zapewnienie mu stabilnego rozwoju jest wyzwaniem - dodał Bartłomiej Pawlak.

Jakie źródła finansowania

Wiceprezes Banku Gospodarstwa Krajowego Radosław Kwiecień zwraca uwagę, że w Polsce brakuje ram prawnych dla długoterminowych źródeł finansowania przez banki i przez inwestorów. Chodzi o to, że muszą oni mieć pewność co do stałości i przewidywalności kosztów. Jeśli banki nie będą mieć pewności, że projekty powstają w otoczeniu stabilnych i przewidywalnych zasad prawnych, nie będą ich finansować.

- Pozyskamy pieniądze, jeśli będziemy mieli dobrą politykę, jasne reguły gry dla kapitału (...) Polityka ta musi być stabilna, długoterminowa i akceptowana przez kapitał prywatny - mówił Radosław Kwiecień.

- Inwestycje w OZE wymagają zaangażowania nie tylko polskich podmiotów ale też międzynarodowych - dodał Bartłomiej Pawlak.

Obecnie "brunatną" energię produkują przede wszystkim spółki państwowe. Konieczne zaangażowanie zagranicznego kapitału w energetykę "zieloną" oraz "rozproszenie" produkcji energii będzie wymagało od rządzących kolejnej ważnej decyzji - czy państwo musi być właścicielem wszystkich aktywów energetycznych. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM