Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Mirosław Gronicki: Trzeba ograniczyć deficyt strukturalny

- Decyzje gospodarcze PiS nie są na razie działaniami, które w prostej linii zepchnęłyby nas z drogi wzrostu gospodarczego w głęboką recesję - mówi w rozmowie z Interią Mirosław Gronicki, minister finansów w drugim rządzie Marki Belki. - Osłabienie gospodarki przy niskiej inflacji, stanowi jednak spore niebezpieczeństwo, że wpływy z podatków do budżetu przestaną być wystarczające - dodaje. Podobny scenariusz będzie zaś wyzwaniem dla rządowego centrum zarządzania gospodarką.

Jakie pana zdaniem są podstawowe wyzwania dla ministra finansów w najbliższych latach?

- Priorytetem jest opanowanie deficytu strukturalnego, który w Polsce konsekwentnie się powiększa. Z jednej strony wprowadzane są wciąż nowe tytuły wydatkowe, z drugiej dochody nie rosną wystarczająco dynamicznie. Do tej pory jako kraj radzimy sobie nieźle: głównie dzięki temu, że cała działalność inwestycyjna jest ograniczana. Tym niemniej, oszczędzanie na zasadzie wstrzymania inwestycji w sektorze publicznym nie ma sensu w długoterminowym okresie.

Reklama

Czyli rząd szuka oszczędności?

- W budżecie zapisanych jest sporo różnorodnych wydatków, które trzeba ponosić. Część pojawia się cyklicznie, cześć jest stała i trudno z nich zrezygnować. Szukanie oszczędności polegające na wstrzymywaniu bądź ograniczeniu inwestycji to zasadniczo dobry pomysł, ale tylko w krótkim terminie. Dzięki temu nie popada się w nadmierny deficyt, ale jest to też czynnik hamujący dla przyszłego wzrostu gospodarczego.  

Jak pan patrzy na pogarszające się dane odnośnie do wzrostu PKB i produkcji przemysłowej, to czuje pan niepokój?

- Trochę tak, chociaż trzeba się zastanowić dlaczego tak się dzieje. Składowe popytu krajowego, które są zdrowe i ściśle związane z przyszłym wzrostem gospodarczym mogą nagle przestać działać prawidłowo, i jest to zasadniczo poważny problem. Pogorszenie wzrostu gospodarczego natomiast sprawi, że mniej pieniędzy trafi do budżetu. Nie mniej ważną rzeczą jest koniunktura zewnętrzna, na rynku światowym, która też nie wygląda za ciekawie.

Kierunki rozwoju gospodarki europejskiej - czy szerzej - światowej są niepokojące?

- Nas bardziej interesuje najbliższe otoczenie. Wiadomo, że Brexit będzie wywoływać okresowe perturbacje na rynku. Oprócz tego wyraźnie widoczne są problemy na rynku finansowym, niepewność w kwestii dalszego wzrostu gospodarczego w UE. Nie najlepiej to wróży. Katastrofy nie widać, ale nie można bagatelizować pierwszych ostrzeżeń.

Rząd spadek inwestycji tłumaczy wejściem do drugiej perspektywy unijnej, czego wynikiem jest powstała luka inwestycyjna w kraju...

- To oficjalny punkt widzenia rządu. Nawet jeśli jest to spowodowane po części niewykorzystywaniem środków z drugiej perspektywy finansowej, to nie tłumaczy całości problemu. Dotyczy to nieco szerszego kontekstu. Zmienił się rząd, ma on inny punkt widzenia na podejmowanie decyzji inwestycyjnych. Podobną sytuacje mieliśmy w latach 2005-2007. Przykładem wcześniejszym może być Warszawa, gdzie inwestycje miejskie praktycznie nie istniały w okresie rządów Lecha Kaczyńskiego. Wyraźnie mamy do czynienia z syndromem braku decyzyjności.

Gdyby jednak doszło do pogorszenia koniunktury, to czy dzisiaj udałoby się przejść Polsce przez kryzys bez większych perturbacji?

- Tak jak powiedziałem, mamy problem z deficytem strukturalnym, który znacząco rośnie. Jego opanowanie, a jeszcze lepiej, zmniejszenie do bezpiecznego poziomu pozwoliłoby na przejście w przyszłości przez kryzysy gospodarcze. Na razie nie widać prac w tym kierunku. Raczej widzimy propozycje nowych tytułów wydatkowych, które powodują wzrost tego deficytu. Pytanie co centrum zarządzania gospodarką, tj. minister finansów i minister rozwoju, myślą na ten temat. Zostaje to dla otoczenia rynkowego zagadką.

Pierwsze ostrzeżenie Polska już dostała. Odczyt PKB był słabszy od rynkowego konsensusu. Powinna zapalić się lampka ostrzegawcza?

- Jeżeli dojdzie do osłabienia koniunktury gospodarczej - a po prognozach widać, że jest to dosyć prawdopodobne - to rząd będzie miał spore problemy, by domknąć budżet w następnych latach bez zwiększania zadłużenia.

- Widmo recesji wisi nad Wielką Brytanią, spowolnienie gospodarcze dotyczy zaś strefy euro. Jeżeli partnerzy handlowi dla Polski dołują to potencjalnie my też wpadamy w kłopoty. Osłabienie gospodarki przy niskiej inflacji (jeśli mierzylibyśmy inflacje deflektorem PKB to mamy wciąż jej wzrost; z tego też powodu nie używam pojęcia deflacji), stanowi spore niebezpieczeństwo, że wpływy z podatków do budżetu przestaną być wystarczające.

- Jednakże dopiero, gdyby gospodarka spowolniła dobrze poniżej 2 proc. pojawiłyby się wyraźne problemy. Można się zastanawiać jakie jest prawdopodobieństwo, że PKB spowolni poniżej 3 proc. w drugim półroczu? Na pewno dosyć niewielkie, tym bardziej, że pozytywny impuls programu 500+ zacznie działać.

Już działa... Pytanie kiedy jego efekt zacznie maleć?

- Jeżeli dojdzie do tego szybko, a pozostałe negatywne czynniki - o których była już mowa - wciąż będą obecne, to bez wątpienia wpłynie to na ograniczenie dynamiki wzrostu gospodarczego. Nie sądzę żebyśmy w przyszłym roku przyśpieszyli do 4 proc., ale nie popadałbym też w zbytni pesymizm, że PKB spadnie poniżej 2 proc.

Budżet wytrzyma kolejny rok działania programu 500+?

- To nie jest już kwestia czy wytrzyma czy nie. Wprowadzenie programu 500+ było decyzją polityczna i wycofanie się z niego np. po roku działania zakończyłoby się katastrofą dla PiS. Nikt rozsądny w rządzie nie myśli dzisiaj kategoriami "a może zrezygnować z 500+". Możliwości na utrzymanie programu jest kilka: albo będzie się ciąć wydatki, albo dalej zadłużać.

- Być może wreszcie zostanie przeprowadzony przegląd wydatków w budżecie i okaże się, że część z nich uda się obniżyć albo wyeliminować. Obecny rząd ma pewną swobodę manewru.

Można też stosować kreatywną księgowość...

- Ograniczenie wydatków często wiąże się z wprowadzaniem niepopularnych reform, które są niewygodne dla części społeczeństwa.

- Można także, jak za czasów Platformy Obywatelskiej stosować kreatywną księgowość. Prawdopodobnie Morawiecki przeforsuje kwestie reformy OFE i ponowne przesunięcie części środków, tym razem jednak z części akcyjnej. Tym niemniej, nie wyeliminuje to rosnącego deficytu strukturalnego. Można w ten sposób kreować rzeczywistość przez rok-dwa, ale jeśli sytuacja gospodarcza i finansowa pogorszy się, to problem wróci ze znacznie większą siłą.

- Widać to po działaniach rządu Donalda Tuska i jego reformie emerytalnej polegającej na przesunięciu obligacyjnej części OFE (był to zabieg księgowy). Deficyt finansów publicznych nie zmalał. Jednakże zmniejszyły się koszty obsługi zadłużenia (zmniejszony został dług publiczny). Sektor państwowy jest zadłużony już bardziej niż przed przesunięciem, co pokazuje, że bez reform tego typu działania są bardzo krótkotrwałe.

Czy jeśli nie opanuje się wzrostu zadłużenia Polska stanie się drugą Grecją?

- To zbytnia przesada. Grecja od momentu wejścia do Unii Europejskiej miała bardzo wysoką relację długu publicznego do PKB i potem dalej ją zwiększała. Polska i Grecją są krajami całkowicie nieporównywalnymi w tym kontekście. Nawet zakładając deficyt rzędu 7-8 proc. rocznie, dojście do 100 proc. zadłużenia w stosunku do PKB zajęłoby Polsce ok. 10 lat, albo i więcej.

Może powinniśmy wprowadzić zasadę, a wręcz ustawowy zakaz zadłużania się przez państwo?

- Mamy taki zapis w konstytucji, ale poprzedni rząd poprzez zmiany definicji zadłużenia omijał go skutecznie.

Z drugiej strony, jeśli to konsumpcja wewnętrzna ma być podstawową siłą wspierającą wzrost gospodarczy, to może warto jeszcze dodatkowo ją wspomóc, np. obniżając VAT?

- Gdyby rząd i centrum gospodarcze zdecydowali się na dalsze pobudzanie gospodarki, to pierwsze co się pojawi to nierównowaga w bilansie płatniczym, problem w budżecie, a następnie w długu publicznym. Mamy w Polsce kłopot, ponieważ jako kraj jesteśmy na pierwszym miejscu w UE w poziomie konsumpcji w odniesieniu do PKB. Z drugiej strony zajmujemy jedno z ostatnich miejsc pod względem oszczędności. Obniżenie VAT-u jeszcze bardziej napędziłoby konsumpcję i zmniejszyło poziom oszczędności w kraju.

Wicepremier Morawiecki wyraźnie pokazywał w licznych prezentacjach, że poziom oszczędności trzeba zwiększyć, by wzrosły inwestycje.

- Cel został zdefiniowany dobrze. Nie możemy jednak zwiększać inwestycji i konsumpcji jednocześnie, bo w podobnej sytuacji popyt krajowy zaczyna rosnąć znakomicie szybciej niż PKB, co znów prowadzi do pogłębienia wewnętrznej nierównowagi. Na razie jesteśmy w dobrej sytuacji, ale kompletna zmiana tendencji, może skutkować dużymi problemami.

- Politycy chcieli kupić głosy przez wzrost konsumpcji. To się udało, zadowolenie społeczne wzrosło. Po kilku latach taka polityka musi zostać zmieniona, z wszelkimi negatywnymi konsekwencjami dla klasy politycznej. Zmiany trzeba wprowadzać ostrożnie, tak samo wprowadzać atrakcyjne z punktu widzenia obywatela programy. Musimy utrzymać poziom konsumpcji, ale jednocześnie dążyć do tego, aby udział inwestycji w PKB zaczął znacząco rosnąć. Jest to decyzja strategiczna.

Rząd ma "Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju" wicepremiera Morawieckiego. Nie wierzy pan w tę strategię?

- Słowa wypowiedzieć czy zapisać jest bardzo prosto. Trudniej jest z czynami, przetworzyć coś co się proponuje na rzeczywistą zmianę. Każdy dokument strategiczny ma dzisiaj charakter polityczny, ale nie operacyjny. Z zapisów strategii Morawieckiego trudno stworzyć coś co sprawdzi się i zacznie działać. Rząd dzisiaj wciąż ma spore rezerwy, nawet jeśli zdecydowałby się na wprowadzenie kolejnych programów będących realizacją złożonych obietnic. Pole manewru jest bardzo duże. To co PiS robi do katastrofy nas jeszcze nie prowadzi, przynajmniej na razie, chociaż wchodzimy na złą ścieżkę. Będziemy musieli z niej w końcu zejść. Decyzje gospodarcze PiS nie są na razie działaniami, które w prostej linii zepchnęłyby nas z drogi wzrostu gospodarczego w głęboką recesję.

Spadek prognozy ministra rozwoju odnośnie do PKB o 0,3 proc. jest problemem?

- Spadek prognozy za 2016 r. o 0,3 proc., do poziomu 3,5 proc. (zamiast wcześniejszych 3,8 proc.) nie jest jeszcze katastrofą.

Jak bardzo jest prawdopodobne spowolnienie w polskiej gospodarce?

- PMI za lipiec wyszedł kiepsko (50,3 pkt), produkcja przemysłowa spadła o 3,4 proc. Nie jest to jeszcze poziom oznaczający recesję, ale jeżeli odczyt PMI na początku września, tj. za sierpień będzie poniżej granicznej bariery 50 pkt, to zacząłbym się martwić. Jeżeli do tego nie dojdzie, ostrożnie działałbym na tym poziomie finansów publicznych, nie robił gwałtownych ruchów.

- Rząd po 500+ nie wprowadza żadnych nowych tytułów wydatkowych, a nawet jeśli są, to niewielkie. Wyraźnie podchodzi do kolejnych planów z dużą dozą ostrożności, czeka na efekty 500+. Tylko że skutki gospodarcze programu są de facto nie do końca jasne. Wiemy, że zakupy samochodów używanych bardzo wzrosły, mówi się, że jest to pierwszy "sukces" tego programu. Nie jest to najlepszy sygnał i chyba nie o to chodziło ekipie rządzącej wprowadzając to świadczenie.

Rozmawiał Bartosz Bednarz

INTERIA.PL

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM