Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Inflacja bez szoku, ale coraz bardziej groźna

Jeszcze pół roku temu, kiedy pietruszka i marchewka drożały w oczach, wydawało się, że ceny naprawdę zaszaleją. Tak nie powinno się stać, przynajmniej w przyszłym roku. Ale stopniowo będziemy odczuwać, że jest coraz drożej i drożej. Odczują to zwłaszcza ci, którzy w portfelach mają mniej pieniędzy.

Po kilku latach bardzo stabilnych cen, a nawet ich spadku (deflacja w Polsce trwała prawie trzy lata) na wiosnę zeszłego roku przeżyliśmy szok. Ceny ruszyły ostro w górę i w skali roku w lipcu i sierpniu ich wzrost wyniósł nawet 2,9 proc. Analitycy podnieśli swoje prognozy inflacyjne i niektórzy z nich przewidywali, że kolejna galopada cen rozpocznie się niedługo po Nowym Roku. Miały rosnąć w tempie znacznie przekraczającym 4 proc. Czy ten scenariusz jest nadal możliwy? Owszem możliwy, ale stał się mniej prawdopodobny. Dlaczego? Gospodarka - nie tylko Polska, ale i światowa - słabnie bardziej niż się jeszcze niedawno tego spodziewano. A kiedy gospodarka słabnie, to zmniejsza się skłonność producentów do podnoszenia cen.

Reklama

Import niskiej inflacji

Już od dawna producenci wyrobów przemysłowych nie mają pomysłu na to, jak podnosić ceny, w czasach kiedy na całym świecie ludzie kupują coraz mniej. Teraz osłabienie gospodarki wywiera jeszcze większa presję na obniżanie cen, a przynajmniej ich niepodnoszenie. Inflacja w USA w listopadzie po raz pierwszy od ponad roku przekroczyła 2 proc., a w strefie euro w ostatnich miesiącach spadła poniżej jednego procenta. To znaczy, że ceny bardzo nieznacznie rosną.

Wraz z towarami "importujemy" niską inflację, tak jak kilka lat temu "importowaliśmy" deflację, czyli spadek cen. To bariera dla podnoszenia cen przez krajowych producentów. Według danych GUS w październiku tego roku ich ceny były niższe w porównaniu z wrześniem o 0,4 proc., a w porównaniu z październikiem 2018 roku spadły o 0,1 proc. Spadły ceny w większości sekcji przemysłu. Dodajmy, że przez dużą część 2018 roku i cały 2019 rok ceny producentów maszerowały ostro w górę. A to z kolei powodowało wzrosty inflacji bazowej. 

- Bardzo mocno działa (na nas) niska inflacja w strefie euro. Niski wzrost cen towarów będzie trzymać pod kontrolą inflację (w Polsce) - mówi Interii Rafał Benecki, główny ekonomista ING BŚK.

Ceny żywności też nie powinny w 2020 roku wyraźnie podskoczyć w stosunku do mijającego, gdyż ich silny wzrost na wiosnę i w lecie był spowodowany głównie dwoma kolejnymi latami nieurodzaju. Mało prawdopodobny jest kolejny taki rok. Najtrudniej przewidzieć, co będzie się działo z cenami paliw i surowców, ale osłabienie światowej gospodarki nie powinno raczej zachęcać do ich podnoszenia.   

- Niższa inflacja cen żywności (z powodu wysokiej bazy z wiosny i lata 2019 roku) i prawdopodobnie cen paliw bardzo mocno kompensują wciąż wysoką inflację bazową - mówi Rafał Benecki.

Wszystko to razem będzie raczej powściągać wzrost cen. Ale są też powody, dla których mogą one szybciej od oczekiwań rosnąć.

Przed nami podwyżki

Wymieńmy je po kolei. To podwyżki akcyzy mające ratować przyszłoroczny budżet i "zamrożone" w zeszłym roku ceny prądu. To rosnące koszty pracy, które szczególnie dają o sobie znać w cenach usług. To przerzucanie przez rząd kosztów finansowania usług publicznych na samorządy, które będą musiały podwyżkami cen usług komunalnych dopinać swoje budżety. To także wpompowane przez rząd pieniądze bez pokrycia oraz zaplanowana od stycznia podwyżka płacy minimalnej. To w końcu drzemiąca jeszcze ciągle "inflacja ukryta". 

Powodów do wzrostu inflacji jest - jak widać - wiele. Przyjrzyjmy się im po kolei. Droższe wskutek wzrostu akcyzy papierosy i alkohol to ok. 1,7-1,8 mld zł mniej w naszych kieszeniach, choć na ogólny wzrost indeksu cen nie przełoży się to zasadniczo.

Zupełnie inaczej będzie natomiast z prądem. Choć Urząd Regulacji Energetyki nie zgodził się na podwyżki od 1 stycznia proponowane przez większość spółek, ale można się spodziewać, że ceny dla gospodarstw domowych wzrosną w trakcie przyszłego roku o ok. 12 proc. Analitycy banku Citi Handlowy oszacowali, że wzrost cen prądu o 10 proc. przełożyłby się na inflację wyższą o 0,4 punktu procentowego. Ale dla samorządów i gospodarki prąd drożeje już od roku. A droższy prąd będzie wymuszał podnoszenie cen. Wszędzie.

Tymczasem Polska przespała najlepsze lata dla przestawiania energetyki na odnawialne źródła i nadal pozostajemy przy węglu, który miał być "tańszy". Okazuje się jednak, że będzie droższy i to dużo droższy. Nie tylko z powodu kosztów wydobycia, czy cen praw do emisji CO2. Także dlatego, że banki zakręcają kurek z finansowaniem energetyki węglowej. Koszty jej utrzymania mogą wzrosnąć wręcz lawinowo. A wraz z nimi ceny prądu.     

O ile towarami handluje się już na globalnym rynku, zupełnie inaczej wygląda rynek usług. Nie zamówimy strzyżenia w sklepie internetowym w Chinach. W przemyśle możliwe jest zastępowanie pracy ludzkiej robotami, ale w wielu usługach to jest niemożliwe. Niektóre z usług podlegają oczywiście "uberyzacji", ale wiele innych wciąż jest na nią odpornych. Usługi są w Polsce wciąż znacznie tańsze niż na Zachodzie. Będą więc tylko drożeć i drożeć.

Droższy prąd, koszty "reformy" oświaty, które w lwiej części poniosły i ponoszą samorządy, obniżka PIT od przyszłego roku - to tylko niektóre powody, że nie domykają się budżety polskich miast i gmin. Samorządy tną już inwestycje, będą musiały się zadłużać albo też zwiększać dochody. Bardzo prawdopodobne są w związku z tym podwyżki cen usług komunalnych - komunikacji miejskiej, czynszów itp. W jakiej skali - tego oczywiście jeszcze nie wiemy.

Rząd PiS wprowadzając 500+ wpompował do kieszeni konsumentów dużo pieniądza bez pokrycia w wydajności pracy. Do tej pory skutków tego w postaci podwyższonej inflacji nie było widać. Ale czeka nas kolejna taka fala związana z podwyżką płacy minimalnej. W 2020 r. roku ma ona wzrosnąć do 2600 zł i ma dalej rosnąć do 4 tys. zł w 2024 roku. 

Analitycy firmy doradczej Grant Thornton policzyli, że do 2012 roku wzrost płac był znacząco niższy niż wzrost PKB, co oznaczało - w sporym uproszczeniu - stały wzrost produktywności. Od 2012 roku wzrost płac zaczął wyprzedzać wzrost PKB, choć różnica ta nie była do tej pory wielka. Ale przyspieszenie wzrostu płacy minimalne może oznaczać trwały spadek produktywności w wielu polskich przedsiębiorstwach.  

Uwaga na ukrytą inflację

Ekonomiści przestrzegają przed jeszcze jednym zjawiskiem. Cały czas w Polsce czai się "inflacja ukryta". Co to takiego? Rzecz bardzo charakterystyczna dla okresu "realnego socjalizmu". Ceny regulowane przez państwo nie rosły wówczas, żeby nie drażnić ludzi, ale za to pogarszała się jakość dóbr lub usług. Ekonomiści zauważają, że właśnie tak jest teraz z wieloma usługami publicznymi - jak służba zdrowia, czy edukacja. To zjawisko Grzegorz Kołodko nazwał "shortageflation".  

- Bezinflacyjność naszej gospodarki jest trochę sztuczna. W usługach publicznych wszystkiego jest za mało i jest coraz gorszej jakości, albo całkowicie nieakceptowalne dla współczesnego społeczeństwa. Państwo mówi - nie mam pieniędzy na jakość, więc macie się cieszyć i nie narzekajcie - mówi Andrzej Koźmiński, profesor Akademii Leona Koźmińskiego. 

- W ekologii, w służbie zdrowia, niby mamy niskie ceny, ale gdybyśmy próbowali powiedzieć prawdę o tych kosztach, czai się tam hiperinflacja - mówił Adam Noga, profesor ALK.

Kiedy ceny usług publicznych zostaną "urealnione"? Nie musi do tego dojść tak długo, aż pracownicy nie zaczną protestować wskutek niskich wynagrodzeń, albo obywatele - z powodu pogarszającej się jakości świadczeń. Dopiero wtedy przyczajona inflacja uderzy. Ale oczywiście nie musi się to zdarzyć w przyszłym roku.   

Rafał Benecki zauważa, że ceny w edukacji i ochronie zdrowia - tam gdzie mogą, czyli w prywatnych szkołach i usługach medycznych - już lawinowo rosną. W edukacji w ciągu ostatniego roku wzrost cen podskoczył z 2,3 proc. do 5,6 proc. Za ten wskaźnik odpowiada głownie wzrost czesnego. Ceny ambulatoryjnych usług medycznych rosły w tempie 3,4-3,9 proc. rocznie, ale w październiku podskoczyły o 5,3 proc. 

- Usługodawcy mają świadomość, że ich pacjenci mają trochę więcej w portfelu. To widać od momentu, kiedy pojawiło się 500 plus - mówi Rafał Benecki.

Nie sposób przewidzieć, czy inflacja w 2020 roku mocno wyskoczy, czy będzie tylko powoli pełzać i zmieści się w granicach celu Rady Polityki Pieniężnej. Pewne jest natomiast, że polityka gospodarcza rządu uruchomiła w całej gospodarce silne procesy inflacyjne, które wcześniej lub później dadzą o sobie znać.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: inflacja | polska gospodarka | gospodarka światowa

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM