Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Finanse publiczne napięte jak struna. Oby nie pękły

Jeśli na świecie nie dojdzie do załamania koniunktury gospodarczej, polskie finanse publiczne nie będą w ciągu najbliższych lat zagrożone. Ale o załamanie koniunktury jest teraz wyjątkowo łatwo. Nawet tylko spowolnienie w gospodarce światowej mogłoby doprowadzić finanse Polski do krachu – i to bardzo szybko.

Dla światowej gospodarki najważniejsze są dwa motory - Chiny i USA. Ten pierwszy wyraźne zwolnił i w tym roku PKB w Chinach wzrośnie o mniej niż 7 proc., co dla tego giganta może już oznaczać poważne perturbacje. Dlaczego?

Ogromnie zadłużone są tam firmy i duża część społeczeństwa. Gdyby chińskie firmy zaczęły bankrutować, kryzys mógłby rozlać się wszędzie, gdyż chińskie przedsiębiorstwa są kredytowane przez banki i fundusze inwestycyjne ze wszystkich zakątków świata. Na pewno perturbacje objęłyby także bardzo zadłużone gospodarki rynków wschodzących, do których wciąż zalicza się Polska.

Reklama

Gospodarka amerykańska rozwija się natomiast powoli, pomimo tego, że tamtejszy bank centralny dodrukował w ciągu ostatnich lat całą górę pieniędzy. W I kwartale wzrost w ujęciu rocznym w USA wyniósł 0,8 proc., a w drugim - 1,2 proc.

Strefa euro w defensywie

Chiny i USA mają największe znaczenie dla całego świata. Dodatkowo dla Polski zagrożeniem jest wciąż słaby wzrost w strefie euro. Agencja ratingowa Moody’s ocenia wprawdzie, że wpływ opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii na wzrost PKB w strefie euro nie będzie duży i zabierze jej tylko 0,3 proc. PKB rocznie, jednak może wpłynąć na osłabienie handlu w Europie, a na tym Polska może też stracić.

W sytuacji, gdy na całym świecie panuje niepewność mogąca nagle zamienić się w destabilizację, polskie finanse publiczne są napięte jak struna. Rząd zaplanował na przyszły rok 2,9 proc. deficytu w stosunku do PKB, a agencja Moody’s przewiduje, że deficyt może przekroczyć 3 proc. To z kolei może spowodować, że Komisja Europejska ponownie nałoży na Polskę procedurę nadmiernego deficytu. To nie byłaby jeszcze sytuacja dramatyczna, ale bardzo poważny sygnał, że w finansach publicznych bardzo wiele musi się zmienić. Znacznie więcej niż tylko poprawa ściągalności podatku VAT.

Na razie dług publiczny jest jeszcze pod kontrolą i według Moody’s wyniesie on 53,2 proc. PKB w 2017 roku. Do granicy, której według naszej konstytucji nie wolno przekroczyć, czyli 60 proc. PKB, pozostanie jeszcze bez mała 130 mld zł.

- To jest jeszcze zarządzalne - mówił analityk agencji Marco Zaninelli na jesiennej konferencji agencji w Warszawie.

Gorzej, że wysoki deficyt i stosunkowo wysoki dług publiczny utrzymują się w szczycie koniunktury gospodarczej, która nie będzie trwała wiecznie. Co więcej - nieco słabnie. Prognozy makroekonomiczne - po dwóch pierwszych kwartałach znacznie słabszego wzrostu gospodarki niż było to oczekiwane - są wciąż obniżane w dół. Tak dla polskiej gospodarki, jak dla świata.

Obniżyły je już Międzynarodowy Fundusz Walutowy, OECD, agencje ratingowe, w tym Moody’s, co kwartał obniża je nieco polski bank centralny, który w lipcu przedstawił prognozę osłabienia wzrostu gospodarki do 2,9 proc. w tym roku oraz lekkiej poprawy, do 3 proc., w przyszłym. Bank BZ WBK uważa, że polska gospodarka nie będzie się w najbliższych kwartałach rozwijać szybciej niż o 3 proc., a w III kwartale wzrost będzie nawet wolniejszy od tej granicy.

Kiedy skończy się dobra koniunktura?

W następnych latach nawet bez zdecydowanych zmian w finansach publicznych, czy to po stronie dochodowej, czy wydatkowej, polska gospodarka może rosnąć w tempie nawet szybszym niż 3 proc. rocznie.

Za kilka - pięć czy sześć - lat skończy się cykl dobrej koniunktury. Jeśli do tego czasu finanse publiczne nie wyjdą na prostą, mogą zacząć się problemy. Ale mogą też zacząć się już wcześniej, gdyby na świecie nastąpiło znaczne spowolnienie gospodarki, nie mówiąc już o kryzysie. Nie wolno zapominać, że mamy obecnie czwarty najwyższy w Unii deficyt finansów publicznych, a dług publiczny mógłby w takiej sytuacji zbliżyć się do konstytucyjnej granicy.

- Sam dług jest już na takim poziomie, że gdyby zdarzył się jakiś wstrząs, rząd nie ma jakiegokolwiek pola manewru - mówił na konferencji w Warszawie Andrzej Rzońca, przewodniczący rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich.   

Polska, od czasu gdy w 1992 roku weszła na ścieżkę wzrostu, ani razu nie popadła w prawdziwą recesję. Nie zdarzyło się to ani na początku lat 2000, choć bezrobocie sięgnęło wtedy 20 proc., ani nawet w 2009 roku, dzięki funduszom unijnym i dobremu stanowi finansów publicznych. To dzięki temu rząd mógł wówczas zwiększyć deficyt, stymulując gospodarkę.

Właśnie tego manewru nie będzie miał rząd - ten lub kolejny - jeśli deficyt i dług będą ocierać się o dopuszczalną granicę. A na dodatek w 2022 roku pieniądze z aktualnej perspektywy unijnej definitywnie się skończą. Kolejna jest wielką niewiadomą. Ale gdyby wydarzenia na świecie lub w Europie przybrały niekorzystny obrót, fatalne konsekwencje mogą nastąpić znacznie wcześniej.

- Jeśli nastąpi spowolnienie, to nie będzie ono tylko zwyczajnym spowolnieniem, ale doświadczymy prawdziwej recesji - mówił Andrzej Rzońca.

Jego zdaniem, gdyby w strefie euro ponownie nastąpiła recesja, w Polsce pojawiłaby się ona po dwóch, trzech kwartałach, a mogące ją spowodować wstrząsy w latach 2017 i 2018 stają się coraz bardziej prawdopodobne. Gdyby do tego doszło, rząd przy wysokim deficycie budżetowym i rosnącym w tych warunkach szybko długu publicznym, zamiast stymulować gospodarkę, musiałby w ciągu roku dokonać cięć w wydatkach o 5 proc. PKB, czyli o 95-100 mld zł. Alternatywa oczywiście jest: złamanie konstytucji.

Sytuacji Polski bardzo sprzyjają niskie stopy procentowe na świecie i fakt, że ok. 14 bilionów dolarów światowego długu ma ujemne rentowności. To dlatego inwestorzy kupują chętnie obligacje tych rządów, gdzie rentowności są dodatnie, przy jednocześnie akceptowalnym poziomie ryzyka. Polska należy do tego grona.

Dlatego też koszty obsługi przez Polskę długu są teraz najniższe w historii. Taka sytuacja jest możliwa do utrzymania tylko wtedy, gdy gospodarka polska będzie rosła powyżej 3 proc. rocznie, a deficyt sektora publicznego nie przekroczy 3 proc. PKB. Gdyby gospodarka spowolniła, a deficyt okazał się większy, inwestorzy mogliby zmienić ocenę ryzyka.

- Dla nas 3 proc. deficytu jest bardzo ważną kwestią - mówił prezes agencji ratingowej Fitch Polska Piotr Kowalski.

Ustalając deficyt budżetu na 2017 rok na dopuszczalnej granicy rząd podjął bardzo duże ryzyko. Na kolejny rok powinien go bardzo wyraźnie zmniejszyć.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: finanse publiczne | kryzys gospodarczy

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM