Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

​Boom gospodarczy nie zostanie z nami na zawsze

Polska gospodarka jest w szczycie koniunktury lub bardzo blisko szczytu. Prognozy wzrostu dla Polski podnoszą największe instytucje finansowe świata. Ale ta sytuacja nie potrwa wiecznie. Ekonomiści dostrzegają już przynajmniej trzy niepokojące zjawiska, które w przyszłości mogą spowodować, że koniunktura się odwróci.

Na razie wszystko idzie jak po maśle. Gospodarka rośnie, a podwyżki prognoz wzrostu gospodarczego dla Polski w ostatnich tygodniach sypią się jak z rękawa. Na początku października prognozę na ten rok podniosła agencja ratingowa Fitch z 3,3 do 4 proc. Wcześniej, bo na początku września zrobiła to agencja Moody’s. W jej przypadku rewizja w górę była znacznie większa, bo z 3,2 aż do 4,3 proc.

Być może na inwestorach i ekonomistach większe jeszcze wrażenie robią prognozy wielkich amerykańskich banków inwestycyjnych ogłoszone w ostatnich dniach września. Goldman Sachs podwyższył swoją z 3,6 proc. aż do 4,6 proc., a Morgan Stanley z 3,1 do 4,1 proc.

Co znaczą te zmiany? Że optymizm co do siły polskiej gospodarki rośnie nie tylko u nas, ale też na świecie. I bynajmniej nie jest to festiwal nadmiernego optymizmu. Polscy ekonomiści już od pewnego czasu przewidywali, że nasza gospodarka urośnie w tym roku o 4 proc. lub nawet więcej.
 
- Wzrost o około 4 proc. jest dla polskiej gospodarki w tej chwili dostępny -  mówił podczas Kongresu Pośrednictwa Finansowego w Warszawie były członek Rady Polityki Pieniężnej Dariusz Filar, dodając, że nie dziwi go rewizja w górę prognoz dokonywana niemal tydzień po tygodniu przez największe instytucje finansowe świata.

Reklama

Jak długo to potrwa?

Zauważmy, że jeśli chodzi o kolejny rok giganci światowych finansów już nie są tak optymistyczni. Agencja Fitch prognozuje wzrost o 3,2 proc., Moody’s o 3,5 proc., Morgan Stanley o 3,4 proc., a Goldman Sachs o 3,6 proc. Czy to znaczy, że już w przyszłym roku polska gospodarka złapie już zadyszkę? Były członek Rady Polityki Pieniężnej Andrzej Rzońca jest większym optymistą.

- W tym i w przyszłym roku polska gospodarka będzie szybko rosnąć - mówił Andrzej Rzońca. 

- W dłuższej perspektywie czeka nas tąpnięcie albo grzęźniecie - dodał jednak. 

Tak stać się nie musi, ale kilka widocznych już zjawisk przestrzega przed takim scenariuszem. Po pierwsze, inwestycyjny silnik wzrostu gospodarczego nadal marnie ciągnie. Jeśli w gospodarce nie ma inwestycji, wzrost - nawet bardzo wysoki - jest nietrwały. Od kilku kwartałów głównym motorem wzrostu jest konsumpcja prywatna. W II kwartale wzrosła o 4,9 proc., a więc jeszcze bardziej niż w poprzednim. 

- Silnikiem, który naprawdę pracuje, jest konsumpcja - mówił Dariusz Filar.

Inwestycje w II kwartale wprawdzie wzrosły, i to po raz pierwszy od pięciu kwartałów, ale bardzo nieśmiało, bo zaledwie o 0,8 proc. w porównaniu z bardzo słabym II kwartałem zeszłego roku. Na tyle słabo, że udział inwestycji w PKB dalej się zmniejszył - do zaledwie 16,2 proc., z 16,8 proc. PKB przed rokiem. Do tego jeszcze dochodzi spadek w pierwszym półroczy eksportu netto do PKB, co spowodowane było tym, że bardzo silnie wzrósł import. 

Środki z tej perspektywy budżetowej wciąż jeszcze nie są w pełni wykorzystywane i przyspieszenie ich wydawania powinno zwiększyć udział inwestycji w PKB w kolejnych kwartałach. Niewiadomą nadal jest to, czy i kiedy ruszą inwestycje prywatne. Zdaniem Andrzeja Rzońcy jednym z głównych powodów ich braku jest niestabilność prawa. 

- W tym roku zostanie wprowadzone 43 tys. stron ustaw i rozporządzeń. Jakość prawa się obniża, jest uchwalane coraz bardziej pospiesznie. Proces legislacyjny jest znacznie krótszy niż dwa lata temu. Udział inwestycji w PKB jest najniższy od 21 lat, bo niestabilność prawa nie służy inwestycjom - powiedział.

Jak na gospodarkę nadganiająca 4-procentowy wzrost nie jest też wcale imponujący. Przed kryzysem  wyniósł on w 2006 roku 6,2 proc., a w 2007 roku - 6,7 proc. Po kryzysie w 2011 roku odnotowaliśmy już wzrost PKB o 4,3 proc. W zeszłym roku, kiedy polska gospodarka urosła o 2,7 proc. był to dopiero jedenasty wynik w Unii. Wzrost w II kwartale (skorygowany sezonowo) o 4,4 proc. był czwartym wynikiem (być może piątym, bo brakuje jeszcze danych z Irlandii), za Rumunią. Litwą i Czechami. Ale gospodarki krajów znacznie bardziej zamożnych niż Polska - Irlandii, Hiszpanii, Szwecji czy Holandii - też rosną teraz szybko. 

I tak np. wzrost PKB w Szwecji, dajmy na to o 3 proc., oznacza, że każdy statystyczny obywatel tego kraju wzbogacił się w ciągu roku o dodatkowe 1400 euro. W Polsce wzrost o 4 proc. znaczy, że statystyczny Polak staje się bogatszy o zaledwie 440 euro. W II kwartale, gdy polska gospodarka wzrosła o 4,4 proc., szwedzka wzrosła o 3,3 proc. W ten sposób oczywiście naganiamy bogatszych, ale znacznie wolniej - tłumaczy Dariusz Filar.

Inflacyjna zagadka

Drugie zagrożenie związane jest z rynkiem pracy. Obniżenie wieku emerytalnego spowoduje, że ponad 300 tys. osób już teraz może z rynku pracy odejść. Nie sposób będzie ich zastąpić nowymi pracownikami.

- Pracowników o odpowiednich kwalifikacjach jest coraz mniej i wraz z obniżeniem wieku emerytalnego będzie narastała presje płacowa. Czy presja płacowa przełoży się na wzrost inflacji? Wzrost płac jest generowany przez sektor produkcyjny, a on wywołuje procesy inflacyjne - mówił Jarosław Janecki, główny ekonomista Societe Generale Polska. 

W jaki sposób inflacja może zaszkodzić wzrostowi gospodarki? Jeśli będzie zbyt wysoka, Rada Polityki Pieniężnej będzie musiała podnosić stopy procentowe. A skoro jesteśmy przyzwyczajeni przez ostatnie lata do najniższych stóp w historii i najtańszego pieniądza, to podwyżki spowodują popsucie się kredytów. Firmy, zamiast inwestować, będą miały kłopoty ze spłatą starych zobowiązań. Zwłaszcza te firmy, które mają niskie marże - mówią bankowcy.

Koniunktura konsumencka jest coraz bardziej rozgrzana i zachęca do finansowania zakupów z oszczędności zgromadzonych wcześniej. A równocześnie pozytywny wpływ programu 500+ na wzrost dochodów pozostających do dyspozycji gospodarstw domowych zaczyna się zmniejszać - twierdzą ekonomiści. Żeby w tej sytuacji podtrzymać wzrost konsumpcji, konieczny byłby program 1000+. Albo kredyt. 

I tu właśnie pojawia się trzecie zagrożenie. Bo jeśli gospodarstwa domowe, które dotąd umiarkowanie korzystały z kredytu, będą chciały utrzymać poziom konsumpcji, mogą zacząć się zadłużać. A wtedy przybędzie kolejny czynnik zwiększający inflację. Podwyżki stóp staną się nieuchronne.

A to z kolei spowoduje wzrost rat kredytu i może prowadzić do pułapki zadłużenia, podobnej do tej, jaka nastąpiła w latach tuż po kryzysie. Wtedy - zamiast wydawać na konsumpcję -gospodarstwa domowe musiałyby spłacać rosnące zobowiązania. Konsumpcja, czyli silnik ciągnący teraz najmocniej gospodarkę, też mógłby się zatrzeć. 

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: finanse | PKB | wzrost PKB

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM