Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Banki zaczynają już myśleć o spowolnieniu gospodarki

Na razie wszystko idzie jak po maśle – gospodarka rośnie, rosną wynagrodzenia, a banki udzielają coraz więcej kredytów i zwykłym ludziom, i firmom. Ale co będzie za pięć lat? Banki zaczęły się nad tym poważnie zastanawiać. Wszystko zależy od tego, jak bardzo gospodarka zwolni, ale też od tego, jak same banki poradzą sobie z technologiami oraz zapewnieniem klientom bezpieczeństwa w cyfrowym świecie.

Dlaczego banki myślą o tym, co będzie za pięć lat?

To pytanie tylko z pozoru jest oczywiste. Bo jeśli popatrzymy wstecz, na to, co było przyczyną globalnego kryzysu finansowego, to jednym z jego powodów było właśnie to, że nikt w sektorze finansowym o przyszłości nie myślał. Ekonomiści wymyślili nawet na to naukowy termin - shortthermism, czyli krótkowzroczność.

W bankach krótkowzroczność polegała na tym, żeby pokazać jak największe zyski w jak najkrótszym czasie. Po co? Po to, żeby zainkasować jak najwyższą premię. A skoro wiadomo, że nie ma wysokich zysków bez wysokiego ryzyka, banki po prostu to ryzyko kumulowały, zamiatały pod dywan, aż w pewnym momencie zebrało się go już tak dużo, że wybuchło. Tak doszło do kryzysu.

Reklama

Dlatego fakt, iż Związek Banków Polskich zaproponował zrzeszanym instytucjom, by pomyślały o tym, co czeka je w perspektywie kilku lat do przodu, a nie tylko w perspektywie najbliższego kwartału, jest już sam z siebie ważny. Świadczy o odpowiedzialności za to, żebyśmy wszyscy w przyszłości nie musieli ponosić konsekwencji zaniechań, zaniedbań czy czyichś nieprzemyślanych i złych decyzji.

Myślenie o tym, co będzie za pięć lat, jest ważne również dlatego, że jesteśmy właśnie w okolicach szczytu gospodarczego boomu. W takich czasach łatwo stracić czujność, zapomnieć o złych czasach i myśleć o tym, że dobra koniunktura będzie trwała wiecznie. Nic bardziej mylnego. Gospodarka rozwija się cyklicznie, więc trwająca dziś dobra koniunktura kiedyś się skończy.

- Nie wiemy, czy szczyt koniunktury jest jeszcze przed nami, czy zostawiliśmy go już za plecami (...) Mamy natomiast bezprecedensowy odwrót od globalizacji, wolnego handlu i zaczynamy widzieć efekty wojen handlowych. To może nie tylko przyspieszyć spowolnienie, ale nawet spychać świat w stagnację bądź w recesję - mówił podczas Forum Bankowego ZBP Marek Lusztyn, wiceprezes Pekao.

Dlatego właśnie w trwającym jeszcze boomie banki muszą uważać, żeby nie naładować do swoich bilansów takich ryzyk, których nie udźwigną wtedy, gdy gospodarka osłabnie. Nie wiemy oczywiście, kiedy obecna koniunktura się skończy. Członek zarządu NBP Paweł Szałamacha mówi, że projekcja NBP pokazuje, iż do końca 2020 roku gospodarka polska będzie rosła stabilnie przy umiarkowanej inflacji. Ale jak będzie za pięć lat? Trzeba pamiętać, że do końca 2023 roku powinno zostać wydane ostatnie euro z obecnej perspektywy budżetowej Unii Europejskiej, a kolejna nie będzie już taka hojna jak dwie poprzednie.   

Możliwa kumulacja problemów

Jest jeszcze trzeci powód, żeby myśleć o nieco bardziej odległej przyszłości niż ten czy przyszły rok. Pomimo, że gospodarka rozwija się bardzo dynamicznie, mnóstwo spraw jest całkowicie niezałatwionych i kiedyś się skumulują. Prezes ZBP Krzysztof Pietraszkiewicz wymienia: konieczny wzrost produkcji i poprawa dystrybucji energii. Fatalna jakość powietrza, czyli smog, związany z tym, że za mało wykorzystujemy energetykę odnawialną, a większość z nas jeździ autami emitującymi zbyt dużo spalin. Od lat obserwowany jest fakt, że Polska pustynnieje i na razie nikt nie zaczął poważnie myśleć, jak temu zapobiec.

Do tego dochodzą jeszcze inne niepokojące sygnały. Spada dynamika oszczędności zgromadzonych w bankach, a ogółem oszczędności Polaków są wciąż bardzo niskie. Choć ostatni kwartał zeszłego roku przyniósł wzrost inwestycji, jest to nadal o wiele za mało w stosunku do potrzeb rozwojowych gospodarki na długie lata. W zeszłym roku zmniejszył się napływ zagranicznych inwestycji bezpośrednich do Polski. Nie wiemy jeszcze, czy to może być sygnał zmiany trendu. Do tego dochodzą problemy związane z demografią - przedsiębiorstwom brakuje pracowników, a okres, gdy wykorzystywały tanią siłę roboczą, się skończył.

- W porównaniu z sytuacją z 2008 roku (a więc przed wybuchem kryzysu) nasza odporność na potencjalne szoki z zewnątrz jest niższa - mówiła Iwona Kozera, partner w firmie doradczej EY.

Jaka jest odporność samych banków?

Wiadomo, że ostatni kryzys wybuchł w instytucjach finansowych właśnie m.in. z tego powodu, że zachowywały się wcześniej, w okresie boomu, zbyt ryzykownie i miały zbyt małe kapitały, żeby pokryć nimi duże straty. Rządy wydały potem na ich ratowanie miliardy dolarów, funtów i euro. Po kryzysie postanowiły, że to się już więcej nie powtórzy, i zaczęły wprowadzać regulacje oraz obowiązek podnoszenia kapitałów.  

Bankowcy twierdzą, że doszliśmy już do granicy, za którą obciążenia sektora będą za wysokie, żeby dobrze służył on gospodarce. I wyliczają: banki w zeszłym roku zapłaciły 4,7 mld zł podatku dochodowego od osób prawnych (CIT), a prócz tego 3,6 mld zł podatku od instytucji finansowych. Na bezpieczeństwo systemu - z czego jednak ratowane są SKOK-i - wpłaciły 2,1 mld zł. To już prawie niewiele mniej, co cały ich ubiegłoroczny zysk, który wyniósł 13,6 mld zł.

Do tego jednak dochodzi konieczność ciągłego podnoszenia kapitałów - dla 10 banków, które mają hipoteczne kredyty walutowe, to dodatkowo 10 mld zł. Podniesienie wag ryzyka dla tych kredytów spowodowało, że banki muszą zwiększyć kapitał o kolejne 10 mld zł. Inne bufory kapitałowe wynikające z regulacji ostrożnościowych to łącznie ponad 60 mld zł. Daje to ponad 80 mld zł w latach 2017-2020. Licząc, że koszt pozyskania kapitału wynosi ok. 9-10 proc., wymogi te będą kosztować polskie banki ok. 7-8 mld zł, a więc dodatkowo prawie 2 mld zł rocznie. W sumie tworzy to poważny problem.

Co jeszcze bankowcom spędza sen z powiek? Kolejny ważny problem, jaki mają to fakt, że banki zmuszone są brać udział w wyścigu technologicznym. Ich wydatki na to, żeby się unowocześniać i sprostać oczekiwaniom klientów, nieustannie rosną. Bez tego mogą stracić klientów na rzecz firm technologicznych świadczących usługi finansowe.

- Zdolność do inwestowania w innowacje jest mniejsza niż kilka lat temu - mówił Jorge Joao Bras, prezes banku Millennium.

Pewne jest, że technologie najbardziej zmienią bankowy biznes. Tworzą możliwości do tego, żeby docierać do klienta w każdym miejscu i o każdej porze. Słowem, żeby bank był instytucją pierwszego kontaktu i pierwszego wyboru. Ale wygrają tylko te instytucje, które będzie stać na badania i postawią na właściwe rozwiązania.

- Banki muszą się nauczyć zarządzać procesami innowacyjnymi. Projektowanie, prototypowanie, odsiewanie pomysłów i wdrażanie musi być bardzo szybkie. To jeszcze słabo funkcjonuje - mówił Dominik Januszewski, partner w EY.

I ostatni z najważniejszych problemów, jakie na najbliższe pięć lat widzą bankowcy. To ochrona pieniędzy klientów przez atakami cyberprzestępców. Jaka jest ich skala na świecie? W 2016 roku ich łupem padło w sumie 450 mld dolarów, a w ubiegłym ok. 500 mld - przytacza dane Rafał Bednarek, wiceprezes BIK. W Polsce odnotowywanych jest 19 prób ataków dziennie. Oczywiście, nieliczne z nich są skuteczne. Ale tego zagrożenia nie można nie docenić.

- Mamy z tym problem - mówi Rafał Bednarek.

- Nie mamy jeszcze pomysłu na zarządzanie Internetem ani cyberbezpieczeństwem. Nie mamy dobrej współpracy międzysektorowej. Jeśli chodzi o cały kraj to nie jesteśmy na topie na liście bezpieczeństwa. Ale jeśli chodzi o banki - jesteśmy - powiedział Piotr Dubajło z Instytutu Systemów Informatycznych Wojskowej Akademii Technicznej.

Problemem dla banków jest jednak także to, że cyberbezpieczeństwo pochłania ogromne pieniądze. W przypadku wielu instytucji koszty przekraczają korzyści.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM