Przejdź na stronę główną Interia.pl
Reklama

Przyszłość atomu w Europie to wielka niewiadoma

Komisja Europejska opublikowała raport na temat stanu i przyszłości energetyki jądrowej w UE. Komisja zakłada, że między 2015 a 2050 powinno powstać od 95 do 105 GW nowych mocy atomowych, aby zrównoważyć zamykanie działających dziś bloków. "Nowe reaktory powinny mieć 80 GW mocy, z czego dwie trzecie przypadnie na Wielką Brytanię i Francję. Inne kraje w których planuje się budowę elektrowni atomowych to Polska, Węgry, Finlandia, Czechy. Słowacja, Bułgaria, Rumunia i Litwa" - czytamy w raporcie. Deklaracje tych krajów - poza Słowacją- można raczej zaliczyć do kategorii "pobożne życzenia".

Dziesięciotysięczne miasteczko Ostrowiec na Białorusi przypomina nieco miejsce akcji filmu "Truman Show". Nowiutkie, pięciopiętrowe bliźniacze bloki w dla robotników budujących elektrownie wyglądają na puste, nikogo nie ma na placu zabaw przy przedszkolu, nic się nie dzieje także w szkole. Ale to pozór - miasteczko jest jak wymarłe, bo niemal wszyscy mieszkańcy są właśnie w pracy. Czyli na budowie. Wciąż budowane są nowe "mikrorejony", czyli malutkie osiedla, w których mieszkają budowniczowie największej inwestycji w tej części Europy - elektrowni atomowej o mocy 2400 MW.

Reklama

Sam plac budowy robi wrażenie - pierwsza kopuła reaktora jest prawie ukończona, drugiej wystaje już dobra połowa. Nad placem góruje jedna z dwóch chłodni kominowych, niemal gotowa. Pierwszy blok elektrowni ma być oddany w 2018 r., drugi - dwa lata później.

Elektrownia ma kosztować 10 mld dol, na które Białoruś dostała kredyt od Rosji. Białorusini szkolą swoich specjalistów, ale ściągają ich też w innych byłych republikach ZSRR. W elektrowni będą m.in. pracować specjaliści z zamkniętej elektrowni w Ignalinie na Litwie. - Zaoferowani mi takie warunki, że nie zastanawiałem się długo - opowiada dziennikarzom Anatolij Kusznarenko, który kilkanaście lat pracował w Zaporoskiej Elektrowni Atomowej na Ukrainie i zdecydował się przesiedlić na Białoruś wraz rodziną.

Budowniczowie - Białorusini i Rosjanie z Rosatomu nie kryją dumy z dotychczasowych rezultatów. Stąd pewnie zaproszenie kilkunastu dziennikarzy z całej Europy, wśród nich redakcji WysokieNapiecie.pl. Ale widać, że część spośród rosyjskich specjalistów także nurtuje zadane w tytule tekstu pytanie. - To absolutnie nieprawda, że energetyka atomowa jest domeną krajów rozwijających się, wystarczy spojrzeć na tę mapę - mówi inżynier oprowadzający dziennikarzy po Centrum Edukacyjnym otwartym w Ostrowcu - trzeba przyznać, niczym nie się odróżniającym od podobnych miejsc przy elektrowniach na Zachodzie.

Tyle, że owa mapa zawiera elektrownie atomowe oddane do użytku wiele lat temu. W Europie Zachodniej i USA los energetyki nuklearnej jest niepewny. W tej chwili kończą się prace na placach budowy we Flamanville (Francja) Olkiluoto (Finlandia), ale oba projekty z francuskimi reaktorami EPR mają już znaczne opóźnienie, zwłaszcza ten w Finlandii trudno uznać za sukces. W Mochowcach na Słowacji powstają dwa nowe bloki o mocy 440 MW każdy, zaś w Hanhikivi w Finlandii rozpoczęto wstępne prace nad budową całkiem nowej elektrownią o mocy 1200 MW. Reaktory ma tam dostarczyć Rosatom, który zresztą współfinansuje projekt. Bez wsparcia rosyjskiego państwowego potentata prywatne fińskie firmy, które inwestują w ten projekt, nie dałyby rady.

Elektrownia atomowa z uwagi na olbrzymie koszty kapitałowe jak żadna inna inwestycja potrzebuje stabilnej i pewnej stopy zwrotu, której dzisiejsze realia rynkowe nie mogą jej dać. Firmy żądają więc zagwarantowania im przez rząd odpowiedniej ceny energii.

Ale nacisk na rozwój źródeł odnawialnych, które zbijają hurtowe ceny energii, wiara rządów w przełom technologiczny, który puka już do bram oraz inercja organizacyjna sprawiają, że w wielu krajach projekty atomowe znalazły się w stanie zawieszenia. Najbardziej spektakularny jest przypadek Wielkiej Brytanii i elektrowni Hinkley Point, gdzie pomimo uzgodnienia przez rząd ceny energii (92,5 funta za Mwh) i zgody Komisji Europejskiej budowa nie ruszyła i wciąż nie wiadomo czy się rozpocznie. Niepewny jest też los projektów na Węgrzech, gdzie wprawdzie rząd podpisał umowę z rosyjskim Rosatomem, ale wzięła ją pod lupę Komisja Europejska, która bada czy rząd w Budapeszcie nie naruszył zasad udzielania pomocy publicznej.

4 kwietnia Komisja Europejska opublikowała raport na temat stanu i przyszłości energetyki jądrowej w UE. Komisja zakłada, że między 2015 a 2050 powinno powstać od 95 do 105 GW nowych mocy atomowych, aby zrównoważyć zamykanie działających dziś bloków. "Nowe reaktory powinny mieć 80 GW mocy, z czego dwie trzecie przypadnie na Wielką Brytanię i Francję. Inne kraje w których planuje się budowę elektrowni atomowych to Polska, Węgry, Finlandia, Czechy. Słowacja, Bułgaria, Rumunia i Litwa" - czytamy w raporcie. Deklaracje tych krajów - poza Słowacją- można raczej zaliczyć do kategorii "pobożne życzenia".

Szacowane przez Brukselę koszty odbudowy mocy jądrowych są zaiste astronomiczne - od 385 do 500 mld euro. "Inwestycje te zależą od ewolucji warunków rynkowych i zdolności przemysłu atomowego do redukcji kosztów, gdyż obecne konstrukcje jak Flamanville czy Olkiluoto doświadczyły znacznego opóźnienia oraz przekroczenia budżetu, co podkopało konkurencyjność unijnego przemysłu atomowego" - pisze Komisja.

Komisja przyznaje, że nie ma szans na zainwestowanie takich pieniędzy w energetykę atomową na zasadach rynkowych, potrzebne będą kontrakty długoterminowe dające elektrowniom z góry przewidywaną rentowność. O takiej możliwości mówi się zresztą w komunikacie na temat nowego modelu rynku z czerwca 2015 r.

Ale ceny energii o których się mówi w kontraktach wywołują olbrzymie wątpliwości i są potężnym argumentem dla przeciwników energetyki atomowej, których i tak nie brakuje. Dość powiedzieć, że wynegocjowana przez konsorcjum EDF i Chińczyków dla Hinkley Point minimalna cena 92,5 funta za MWh jest dziś ponaddwukrotnie wyższa niż średnioroczne hurtowe ceny prądu w UK. W Polsce także mówi się o kontrakcie różnicowym dla elektrowni atomowej na wzór brytyjski, ale do etapu określenia ceny minimalnej nie doszliśmy.

Czas nagli, bo, jak widać na wykresie obok, budowane w latach 70-tych elektrownie atomowe w ciągu kilkunastu najbliższych lat zakończą swój pracowity żywot.

Komisja wspomina o małych, tzw. modularnych reaktorach, które mogłyby być przyszłością energetyki jądrowej. Wymienia nawet projekty, nad którymi pracuje się w różnych krajach. To Chiny, Rosja, Korea Płd oraz USA gdzie jednak badania zostały wstrzymane. Niestety, nie mówi się o żadnym projekcie europejskim.

Wszystkich tych dylematów nie ma na Białorusi, bo też nie ma tu rynku energii. Państwowe Biełenergo jest monopolistą, ceny są administracyjnie ustalane przez rząd. - Ceny dla gospodarstw domowych są niskie dzięki wyższym cenom dla przedsiębiorstw - mówi w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl rzeczniczka Biełenergo Żanna Zeńkiewicz. Przy czym Białoruś jest wciąż bardzo zamkniętą gospodarką, mocno chroniącą swój rynek przy pomocy ceł i kontyngentów, więc wzrost cen prądu dla firm nie spowoduje, że ich produkcja będzie od razu mniej konkurencyjna.

Taki model pozwala na stosunkowo proste sfinansowanie budowy elektrowni atomowej, zwłaszcza, że dzięki niej Białoruś przestanie być importerem prądu z Rosji. Według Biełenergo dzięki mniejszej produkcji elektrowni gazowych kraj zaoszczędzi ok. 25 proc. zużycia gazu ( 5 mld m sześc.).

I nieprzypadkowo nowe elektrownie atomowe powstają właśnie w krajach rozwijających się, z rynkiem energii całkowicie lub bardzo mocno sterowanym przez państwo. To Rosja, Chiny, Indie, Wietnam, Turcja.

W przeszłości sektor elektroenergetyczny we wszystkich krajach rozwinął się przy silnym wsparciu państwa, przy czym priorytety zawsze były tylko dwa - bezpieczeństwo dostaw i akceptowalne ceny, przeważnie regulowane. Dziś Unia Europejska dodaje do tego cele klimatyczne i środowiskowe, rozwój OZE, oraz próbuje zachować wypracowane wcześniej reguły wolnego rynku i udzielania pomocy publicznej.

Czy UE zdoła złapać tyle srok za ogon? Nawet teoretyczne skonstruowanie modelu rynku łączącego wszystkie te cele byłoby niezwykle trudne, a już przekucie go na akty prawne i "utarcie" kompromisu 28 państw UE będzie graniczyło z cudem.

Brytyjski tygodnik "The Economist" już kilka miesięcy po awarii elektrowni atomowej w Fukushimie wieszczył koniec inwestycji w energetykę atomową w Europie. Wówczas wielu uważało, że dziennikarze z prestiżowego czasopisma przesadzili. Na razie jednak ich prognoza się sprawdza. Problem polega na tym, że nikt nie wie czy energetykę atomową uda się jakoś zastąpić.

Rafał Zasuń
WysokieNapiecie.pl

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: energetyka jądrowa

Partnerzy serwisu

PKO BP KGHM